Zubiri

5. Zubiri, Zabaldika i Trinidad de Arre

Trasę z Biskarette na pogotowie w Pampelunie przejechałam samochodem, ominęłam więc bardzo ważne w moich wędrówkach wioski takie jak Zubiri, Zabaldika i Vilava. Wrócę więc do wcześniejszych wspomnień.

mapa
mapa

Kubek rosołu w Zubiri

Zubiri była pierwszą wioską, w której zanocowaliśmy, gdy zaczynaliśmy w 1993 roku drogę w Roncesvalles. Droga widokowo była piękna i czułam się wspaniale. Gdy doszliśmy do Zubiri dostaliśmy miejsce na nocleg w hali sportowej na betonowej podłodze. Na szczęście mieliśmy ze sobą maty.

Zubiri hala sportowa
Zubiri hala sportowa

Po rozpakowaniu plecaka zauważyłam, że Helmut (ex-mąż) jest bardzo blady i że się trząsie. Nie chciał nic mówić. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Poleciałam po hospitalerę. Gdy go zobaczyła szybko zawołała koleżankę i wyprowadziły go z Sali na zewnątrz i położyły na trawie przykrywając kocami. Jedna z nich przyniosła garnuszek gorącego rosołu.

Po wypiciu go Helmut poczuł się lepiej i wrócił już o własnych siłach do hali sportowej. Położył się na macie i zasnął. Miał za sobą w jednym ciągu podróż samochodem z Monachium do Tarbes, a tam jeszcze bardzo miłe towarzyskie spotkanie, które zorganizował nam Gienek. Jedliśmy popijając obficie winem do późnej nocy a następnego dnia rano Gienek zawiózł nas do Roncesvalles skąd rozpoczęliśmy od razu wędrówkę, która zakończyła się noclegiem w Zubiri.

Nic dziwnego, że miał kryzys, który na szczęście dobrze się skończył. To wspomnienie z tamtego 1993 roku utkwiło mi najbardziej, bo przestraszyłam się, że nasza pielgrzymka już w Zubiri się skończy. W 2002 nocowałam w Zubiri już sama, a w 2008 z Ewą i Piotrem i nie jak wcześniej w hali sportowej tylko w wygodnym albergue.

Z notatek 2013

6 września 2013 godz. 9.55. Droga do Zubiri. Szłam dłuższy czas przez lasy piniowe, w powietrzu unosił się ten specyficzny zapach, który chce się wdychać. Droga zacieniona, może ze dwa razy był prześwit na góry. Mój plecak stopniowo osiągał idealną wagę. Ja, niestety nie. W Roncesvalles zapomniałam niebieski worek, w którym miałam ciepłą i letnią bluzkę, ciepłe rajstopy i parę majtek, razem ponad pół kilograma. Dopóki nie zrobi się zimno, powinnam się cieszyć, że mam lżejszy plecak.

Pusty kamienny dom

Droga wyniosła mnie na przełęcz, skąd roztaczał się widok na typowe w Nawarze zielone góry i pagórki. Przy wąskiej ścieżce stał pusty kamienny dom. Pamiętałam go jeszcze z mojej pierwszej samotnej pielgrzymki a obecnie obserwowałam, jak niszczeje. Byłoby to chyba piękne miejsce na schronisko.

Rzeka Arga

Zubiri, nazwa miejscowości znaczy po baskijsku wioska przy moście i rzeczywiście jest tu dwułukowy gotycki most. Zachwyciłam się nim już wcześniej, nie wiedząc, że to dopiero początek całej serii cudownych średniowiecznych mostów na drodze i cudownych rzek. Tym razem jest to rzeka Arga, która ma długość 145 km i kilkakrotnie spotkam ją jeszcze podczas drogi. Wypływa w zachodnich Pirenejach około 20 km na północ od Pampeluny i jest prawym dopływem rzeki Aragón.  

Puente de la Rabia

Puente de la Rabia
Puente de la Rabia

Most w Zubiri nazywany jest Puente de la Rabia, czyli Mostem Wścieklizny. Legenda mówi, że zarażone na tę chorobę zwierzęta należało przeprowadzić pod przęsłem mostu trzy razy a choroba ustępowała. Silę uzdrawiającą miały czerpać z relikwii świętej Kwiterii (Santa Quiteria), które rzekomo są ukryte w filarze przęsła.

Albergue w Zubiri

Zubiri. Schronisko otwierają za 20 minut. Zostanę tutaj, czeka już sporo osób, ale mam szansę na łóżko na dole. Trudno mi po operacji biodra wchodzić na górne łóżko, a jeszcze trudniej schodzić. Kiedyś wolałam spać na górze. Mam lekką klaustrofobię i jak śpię na dole, to górne łóżko mnie przytłacza. Ale jest, jak jest. Wyprałam rzeczy i wyszłam do miasteczka. Przy stolikach na placu przy barze spotykam Barbarę i Terrence z Kaliforni, zatrzymali się w hotelu, on szkicuje i prawie mnie nie zauważa, ale to, co rysuje jest naprawdę dobre.

Pielgrzym rysownik

Był jedynym pielgrzymem jakiego spotkałam podczas moich pielgrzymek, który rysował a nie fotografował. Wymieniłam z Barbarą adres mailowy i na Facebooku. Wracając do schroniska wstąpiłam do baru Grazie, który miał wifi. Wysyłałam kilka zdjęć. W schronisku nie było już miejsc, tych co przyszli później ulokowano na betonowej podłodze w sali gimnastycznej.

Zubiri 3.50. Zbudziłam się krótko po pierwszej o nie mogłam już spać. Albergue jest przy głównej szosie i słychać samochody, przede wszystkim głośne są ciężarówki. Śpię przy otwartych drzwiach. Specjalnie wybrałam tam łóżko, by mieć dostęp do powietrza. Spróbuję jeszcze zasnąć.

Zabaldika

Zabaldika, to druga miejscowość, którą opuściłam jadąc samochodem do Pampeluny. Nazwa wioski kojarzy mi się z jakąś pogańską księżniczką, ale nie wiem co znaczy, wiem natomiast, że tu się zatrzymam, bo ból kolana utrudniał mi chodzenie.

Do wioski weszłam przez następny most na rzece Arga a do schroniska przy kościele pięłam się pod górę. W drzwiach przywitała mnie Rebeka i na wstępie powiedziała, że tylko zna hiszpański, ale jakoś dogadałyśmy się. Na piętrze w sali sypialnej było już kilka osób, Zajęłam łóżko przy oknie, koło młodej dziewczyny z Kalifornii zajętej opatrywaniem swoich stóp.

Przed romańskim kościołem pod wezwaniem św. Szczepana był zielony, trawiasty skwerek i kilka akacji oraz biały plastikowy stolik i cztery fotele. Siadłam na jednym, a na drugim położyłam obolałe nogi. Była piękna pogoda, poranne pochmurne niebo już dawno się rozpogodziło. Żałowałam trochę, że słońce schowało się za kościół, który znajdował się naprzeciwko mnie. Miał skromny romański portal, ciężką wieżę i ciężki korpus, czułam się jakoś dziwnie tożsama z tą bryłą.

Robiło się chłodno i zaczynało kropić. Wróciłam do schroniska. W kuchni krzątała się Rebeka. Zapytałam, czy nie potrzebuje pomocy. Uśmiechnęła się i dała mi do obrania kartofle dla 18 osób, tyle miejsc było w schronisk i jest czynne dopiero od kwietnia tego roku (2013), ona jest tutaj wolontariuszką. Ma 50 lat, dwóch dorosłych synów i mieszka w Pampelunie.

św. Stanisław ze Szczepanowa.

Po kolacji jedna z sióstr szarytek zabrała chętnych do kościoła. Poszli wszyscy z wyjątkiem Carmen Amerykanki, dziewczyny mocno przy kości, koło trzydziestki. Po kolacji zachowywała się bardzo dziwnie, ale przypuszczałam, że dołączy do grupy. W kościele najpierw oglądamy ołtarz główny. Typowy, ludowy ołtarz z okresu baroku z licznymi świętymi. Imponuję siostrze znajomością atrybutów. Bez problemu identyfikuję wszystkich świętych z wyjątkiem jednego, okazuje się nim być biskup krakowski św. Stanisław ze Szczepanowa. Siostra dziwi się, że ja Polka, nie rozpoznałam polskiego świętego.

Ale czy mogłam przypuszczać, że w jakieś maleńkiej wiosce w Nawarze, w prowincjonalnym kościele wśród świętych: Katarzyny, Barbary, Marii Magdaleny, Engracii, Jana Chrzciciela, Bartłomieja, Sebastiana, Franciszka, Jakuba, Jana Ewangelisty i świętego Szczepana, któremu kościół jest poświęcony, może znaleźć się polski biskup. Jeżeli dobrze zrozumiałam to figurę św. Stanisława przyniósł kiedyś do Zabaldika polski pielgrzym. Tutejsze szarytki utrzymują kontakt z szarytkami polskimi w Krakowie i znają dobrze historię polskiego świętego.

Na chórze kościoła, gdzie razem siedzimy siostra opowiada historię, z której niestety nic nie zrozumiem, a może nawet nie chcę rozumieć, wolałabym siedzieć w ciszy. Ale program jest inny, znajoma sióstr szarytek zaczyna śpiewać religijne pieśni, grając na gitarze i próbując nas zachęcić do współnego śpiewania. Nie bardzo nam to wychodzi, ale wytwarza się miły nastrój. Wracamy do schroniska, Rebeka mówi mi, że przed chwilą przyszła para pielgrzymów, którą nie ma gdzie położyć, i musi im udostępnić kanapę na korytarzu.

Następnego dnia rano

Zabaldika. Budzę się o 5.15. Schodzę na dół, bo górna toaleta jest zajęta. Słyszę, że Rebeka już krząta się w kuchni, więc wchodzę chcąc powiedzieć jej „buenas dias”. Rebeka cieszy się, bo potrzebuje pomocy. Robię tosty dla wszystkich a ona zdaje mi relację z afery nocnej. Okazało się, że Carmen została w nocy zawieziona przez siostrę do szpitala w Pampelunie. Jej dziwne zachowanie związane było z zażyciem narkotyków.

Zjadłam śniadanie z Rebeką zanim przyszli inni. Pierwsza pojawiła się w kuchni Izabela z Salzburga, młoda dziewczyna, która sprzedała wszystko co miała, chcąc rozpocząć życie od nowa, ma jej pomóc w tym odbycie pielgrzymki do Santiago. Wyruszyła z Salzburga i jest już 73 dzień w drodze. Pożegnałam się z serdecznie z Rebeką a Izabeli życzyłam, żeby droga spełniła jej oczekiwania.

Zabaldika. 7.40 Jak wyszłam z albergue było pochmurno a mniej więcej po półgodzinie zaczęło padać i to zdrowo. Żeby zrobić zdjęcie starego domu weszłam pod zadaszenie naprzeciwko, ale nawet tam było mokro. Droga cały czas prowadziła niezamieszkałym terenem, tak że zwątpiłam, czy aby idę do osady Arre, gdzie pięć lat temu z Ewą i Piotrem nocowaliśmy w schronisku przylegającym do kościoła.

Trinidad de Arre

Mają tam przytulne patio. I w ogóle to jedno z najbardziej uroczych albergue.

Do wioski wchodzi się przez sześcioprzęsłowy most o zapewne rzymskim jeszcze pochodzeniu. Most przeszedł kilka remontów. Ma 55 m długości, składa się z sześciu łuków i ma od 3 do 5 m szerokości. W 1960 roku przeprowadzono ostatnią przebudowę.

Gdy doszłam w 2013 do tej wioski biła dziewiąta, ostatni pielgrzymi opuścili schronisko. Weszłam delikatnie do środka i poprosiłam hospitalero, by otworzył mi zabytkowy kościół z XIII wieku. Był bardzo niezadowolony, ale powiedziałam mu, że tylko chcę rzucić okiem. W końcu mnie wpuścił, ale nie zapalił światła a w ciemności nie mogłam nic zobaczyć. Nie chciałam nadwyrężać jego cierpliwości podziękowałam i wyszłam.

W dali widać górę Monjardin
Z Arre widać już górę Monjardin.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *