Undués de Lerda-widok z drogi

Undués de Lerda

Wydaje mi się, że zawsze idąc do Undués de Lerda towarzyszył mi deszcz. Przez ostatnie lata, by uniknąć przepełnionych schronisk, zaczynałam parę razy drogę w październiku a o tej porze nawet w Hiszpanii pada. Może nawet częściej niż w Polsce, gdzie mamy raczej piękną złotą jesień. Lubię chodzić w deszczu, lubię zapach mokrej ziemi, liści i igliwia.

Podczas wędrówki lubię też spotykać zwierzęta, do mojej miłości do krów pisałam już wcześniej. Tym razem podczas odpoczynku cieszyłam się widokiem owiec.

Kościół św. Marcina

Undués de Lerda. Godz.16.12. Bije dzwon na wieży kościoła San Martin. Liczne kościoły na drodze mają wezwanie św. Marcina.

Undués de Lerda - Kościół
Undués de Lerda – Kościół

Może dlatego, że historia świętego Marcina uczy wspaniałomyślności. W średniowieczu należało ją okazywać pielgrzymom, bo wówczas pielgrzymka była wielkim wyzwaniem. Na pielgrzyma czekało drodze wiele niebezpieczeństw.

Eremita w Undués de Lerda

Z okna mojego pokoju w albergue tego nowego, w którym spałam też w zeszłym roku, widzę na wyniesieniu eremitę (kapliczkę). Nie jestem zmęczona, więc pójdę i zobaczę ją z bliska.

Widok na eremitę z nowego albergue 2014
Widok na eremitę z nowego albergue 2014

16.27 Siedzę już pod eremitą, otaczają mnie góry a w ich środku wielka dolina, w której hula wiatr. Eremita prosta, kamienna, żadnych napisów, więc nie wiem jeszcze, jakie ma wezwanie.

Kiedyś chyba się już zapytałam mieszkańca Undués de Lerda o patrona kaplicy, ale nie potrafił mi powiedzieć, a może mnie nie zrozumiał. Ludzie być może nie zwracają specjalnej uwagi na wezwanie kościoła, chociaż w tym wypadku, jak się dowiedziałam później jest ważne.

Święta Eufemia patronka Undués de Lerda

Patronką tej kaplicy i całej wioski jest Santa Eufemia. Tutaj co roku 16 września odbywają się uroczystości ku jej czci. Chodzi o świętą Eufemię z Chalcedonu, męczennicę chrześcijańską z czasów cesarza Dioklecjana. Świętą kościoła katolickiego, ormiańskiego, koptyjskiego i prawosławnego, chyba z tym ostatnim kojarzy się najbardziej.

Gdyby nie zimny wiatr, mogłabym tak siedzieć i patrzeć na pobliskie krajobrazy bez końca. Niebo z jednej strony zachmurzone, z drugiej też, ale chmury są tam jaśniejsze, niemal obiecują słońce. Chętnie obserwowałabym dalej sępy, które szybowały po niebie jak wcześniej koło Binacua. Nie mogę zapomnieć o tamtym widoku.

Zrobiło się bardzo zimno, więc muszę już wracać. Dziękuję Opatrzności za te chwile. Do takich właśnie chwil na drodze, kiedy zatapiam się w naturze, tęsknię po powrocie najbardziej.

Undués de Lerda. Godz.17 ta. Odpoczywam w łóżku czekając na wieczorną kolację. Cały czas myślę o patronce wioski św. Eufemii. Tak nazywała się moja babcia. Prawie nic o niej nie wiem. Czternaście razy rodziła. Przetrwała siódemka, w tym moja mama. Przeżyła wojnę w strasznych warunkach, a gdy miała wybór zostać w Polsce albo przenieść się z dziećmi na Ukrainę, wybrała to drugie. Gdy moja matka wróciła z robót w Niemczech, nie zastała już nikogo w swej wiosce Różaniec na Lubelszczyźnie, w której się urodziła, i w której urodziłam się też ja.

Pomyślałam sobie teraz, że ta moja droga do Santiago jest jak różaniec nanizany z kilometrów, dni i miejscowości.

Nie jestem sama w albergue, przyszło trzech mężczyzn. Hospitalera umieściła ich w innym pokoju, dzięki jej za to. Gdyby przydzieliła ich do mojego, byłoby to dla mnie bardzo krępujące, bo pokój jest maleńki, posiada tylko dwa piętrowe łóżka.

Pamiętam jak w zeszłym roku przydzielono mnie do podobnego pokoju, w którym był już Werner z Niemiec. Widziałam go wcześniej w Artiedzie. Miał iść do Sangüesy, ale został w Undués de Lerda. Nie miał zadowolonej miny, gdy mnie zobaczył. Rozłożył się z wypranymi rzeczami na wszystkich łóżkach i nie miał ochoty ich zdejmować z mojego powodu. Rozumiałam go. Też byłam zła, bo wiedziałam, że inne pokoje są puste. Byliśmy tylko we dwójkę w tym całym prywatnym albergue.

Wcześniejsze miejskie albergue na chyba 40 miejsc było na poddaszu szesnastowiecznego ratuszu, ale je zlikwidowano. Gdy się śpi w jednej sali na czterdzieści miejsc to jest się anonimowym, inaczej małym pokoju w dwójkę, chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego.

Poszłam do barmana, który rozdzielał pokoje, żeby mi dał inny, ale barman niby uprzejmy, nie chciał spełnić mojej prośby i wykręcał się szefową, że ona tak zarządziła. Czułam, jak rośnie we mnie złość.

Undués de Lerda. Masywna wieża kościoła
Undués de Lerda. Masywna wieża kościoła

Żeby się trochę wyciszyć weszłam na mszę do kościoła św. Marcina, którego masywna wieża góruje nad całą wioską. Po mszy jakoś pogodziłam się z tym, że muszę spać ciasnym pokoju z obcym facetem. Żeby nie przebywać w pokoju wśród jego mokrych rzeczy poszłam do baru na kolację. Okazało się, że przydzielono mnie do stołu, przy którym już siedział Werner. Długo się nie namyślając przedstawiłam się i on też powiedział swoje imię, stąd wiem, że nazywał się Werner. Podczas kolacji próbując być miła i towarzyska zapytałam go, dlaczego idzie do Santiago de Compostela. Zdziwiłam się, gdy od razu zaczął mówić, jakby czekał na to moje pytanie.

Historia Wernera

Jako młody chłopak – zaczął – zjeździłem autostopem Europę, Amerykę i Afrykę. Dużo wędrowałem. To był wspaniały okres, poznałem wielu ludzi i czułem się chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę wolny. Potem ożeniłem się musiałem zarabiać na życie i nie miałem już okazji, żeby wędrować. Czternaście lat temu wykryto u mnie guza mózgu, operacja się udała, ale nie słyszę na jedno ucho i bardzo długo dochodziłem do siebie, długie lata bardzo żmudnej rehabilitacji. Jak żmudnej trudno to wytłumaczyć komuś, kto podobnej operacji nie przeżył.

Jakby na przekór wszystkiemu zrodziło się wtedy we mnie silne pragnienie, żeby wziąć plecak i powędrować w świat jak w moich najszczęśliwszych czasach. Jestem od lat na rencie chorobowej i mam czas, ale rzeczywista wędrówka wydawała mi się niemożliwa. Pewnego dnia pomyślałem o pielgrzymce do Santiago de Compostela. Ta myśl była już bardziej konkretna i nie opuszczała mnie. Czekałem jednak długo zanim podjąłem decyzję.

Patrzyłam w jego twarz. Miał co najmniej sześćdziesiątkę, ale przy ostatnich słowach zobaczyłam małego chłopca, w oczach miał łzy. Nie wiem, jakie wspomnienia przetaczały się przez jego łysą głowę, ale czułam ich bolesną siłę. Miałam ochotę objąć tę głowę, ale się powstrzymałam.

Zacząłem w Arles mówił dalej – bo jak już się zdecydowałem, to chciałem rzucić się na wielkie wody i jestem zadowolony, że tak długo wytrwałem. Wierzę coraz bardziej, że jednak dojdę do Santiago.

Był już w drodze sześć tygodni, szedł głównie sam, tylko raz z jakimś Francuzem (nie wymienił imienia), zrobił kilka etapów, ale Francuz zostawił go, bo chciał iść szybciej. Jeszcze wrócę do historii Wernera. Spotkania na drodze są zwykle bardzo intensywne, ludzie zwierzają się bardzo często z najintymniejszych rzeczy, których nigdy nie opowiedzieliby w swoim codziennym środowisku, a przynajmniej nie tak szybko.

Myślę, że jest to fenomen wędrówki. Jest małe prawdopodobieństwo ponownego spotkania, ale nawet jeżeli takie zaistnieje raz czy dwa razy to w końcu i tak znajomość się urwie, chyba, że komuś bardzo zależy, żeby znajomość była kontynuowana. Mnie droga nauczyła nieprzywiązywania się, co było ważne, bo miałam do tego przywiązywania się ogromną skłonność.

W tym roku (2014) mam pokój tylko dla siebie, może nawet ten sam i wspominam Wernera. Czy doszedł do Santiago? Właściwie jestem tego pewna.

Zrobiłam dzisiaj tylko dziesięć kilometrów a czuję ból w prawej stopie, to chyba odzywa się ostroga, nie pomogła mi kuracja laserowa, jaką zrobiłam przed wyjazdem. Zrobił mi się też pęcherzyk na lewym Halusie, chyba pierwszy raz. Taki mały a dokucza okropnie. Jestem głodna, bardzo głodna, więc udaję się to jedynego baru w tej wiosce.

Undués de Lerda bar
Undués de Lerda bar

Godz, 20.00 Na kolacji. Niestety, jedzenie było fatalne. Chyba będę jadła to, co wszyscy, bo płacę tyle samo a dostaję jakieś odpady. Odnoszę wrażenie, że jestem karana za moje wegaństwo.

Nowe albergue Undués de Lerda
Nowe albergue Undués de Lerda

Cieszę się, że jestem sama w pokoju. Zastanawiam się czy nie pójść jutro do Sangüesy przez Javier. Nigdy nie szłam tędy. Chciałabym zobaczyć zamek, w którym urodził się święty Franciszek Ksawery (1506-1552), Myślę też, że droga może być piękna. Uzależniam decyzję od pogody. Jeżeli nie będzie padać pójdę.

16 października, czwartek

Undués de Lerda. Albergue. 6.38. Jest ciemno ale ja jestem sama więc mogę zapalić światło i spokojnie przygotować się do drogi. Pójdę przez Javier,bo raczej nie będzie padać.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *