Trzy małe wioski
Droga do Tiebas, gdzie zaplanowałam następny nocleg prowadziła przez przy małe wioski Yarnoz, Otano i Guerendiain. Małe, bo mieszka w nich zaledwie około 25 mieszkańców, trzy do pięciu rodzin. To co je łączy to pobliski kamieniołom.
Wyszłam z albergue w Monreale o 9.30. Droga do Tiebas przyjemna, częściowo naturalna i niemal biała jak ziemia w tej okolicy.
droga do Tiebas droga do Tiebas droga do Tiebas – krajobraz
Już z daleka było widać wieżę pierwszej wioski Yarnoz oraz kościół i domy.
Wioska Yarnoz
Yarnoz. Godz.11.10. Korzystam z ławki, która tak miło zapraszała mnie do odpoczynku. Nie mogłam odmówić.
Z niej widok na dolinę okoloną górami i odsłoniętą skałę, z której spływa na mnie poczucie siły i stabilności.
Z lewej mojej strony czworoboczna, masywna wieża, tym razem nie kościelna. Jest jedyną pozostałością po czternastowiecznym zamku.
Wioska ma więc starą historię. Ciekawe kto mieszkał w tej wieży. Pogoda wspaniała. Kościół zamknięty, może jest już po mszy.
Mimo niedzieli, na polach pracują chłopi, słyszę też piłę, chyba z tartaku. Mieszkają tu tylko trzy rodziny. W okolicy znajduje się kamieniołom. Ktoś mi mówił, że w dzień powszedni, jest huk i bardzo dużo pyłu. Mam więc szczęście, że trafiłam na niedzielę. Nie pamiętam też huku ani pyłu z poprzednich tu pobytów. Czyżbym zawsze szła w dzień świąteczny.
Wioska Otano
W Otano byłam po dwunastej. Wioskę omija oznakowana droga pielgrzymkowa. Weszłam jednak do niej, bo zaciekawiły mnie dziewczynki myjące konia, siwka.
Koń stał spokojnie i poddawał się zabiegom. Myto go szlauchem pod ciśnieniem. Wszędzie nawet w czułych miejscach, a on ani drgnął. Najpierw robił to ojciec, a potem zostawił tę czynność dziewczynkom, zapewne córkom, musiał mieć do nich zaufanie. Mycie kontynuowała właściwie tylko starsza, może dziesięcioletnia a młodsza stała obok i patrzyła. Dziesięciolatka była bardzo skupiona na swej czynności, ale chyba widziała, że się przyglądam.
Siwek Mycie konia
Przyglądałam się rzeczywiście z dużym zaciekawieniem, można powiedzieć, że się zapatrzyłam. Nigdy wcześniej nie widziałam mycia konia a mała była prawdziwą profesjonalistką. Ściągała wodę z mokrego konia metalową, giętką listwą. Pomachałam do niej a ona uśmiechnęła się nie patrząc na mnie. Poprosiłam ją wtedy o wodę, pokazując na butelkę, bez słów. Zrozumiała natychmiast. Nalała ze szlauchu, którym myła konia. Podziękowałam skinięciem głowy i uśmiechem, a ona mi tak samo odpowiedziała, a potem pomachałyśmy sobie.
Do dziś ze wzruszeniem myślę o tym spotkaniu. Nasza rozmowa odbyła się non-werbalnie. Czasami tak jest lepiej, zwłaszcza z dziećmi, które świetnie nawiązują kontakt bez słów.
Wioska Guerendian
I we wiosce Guerendiain nawiązałam również non werbalny kontakt, tym razem z bardzo sympatycznym pieskiem. Jak się dobrze przyjrzeć zdjęciu to można zauważyć, że się odbijam w jego oczach a on na pewno w moich i niech tak zostanie na zawsze.
Odbiłam się w jego oczach
14.45. Tuż za wioską położyłam się na trawie. Ściągnęłam buty i skarpety, wszystko zapocone. Oswobodzone nogi były mi za to wdzięczne. Jeszcze cztery kilometry do Tiebas, chcę tam być dopiero około piątej a teraz się cieszyć słoneczną pogodą.
Pobliska wioska Ezperun nad samym kamieniołomem całkowicie opustoszała i zarosła krzewami białymi od kurzu.
Opustoszała wioska Opustoszała wioska
Byczę się już prawie godzinę. Dostałam od Moniki smsa, że była na cmentarzu, na grobie mojej mamy. To takie wzruszające. Powoli zacznę się zbierać, bo muchy mnie zjedzą. Jeszcze nie znalazłam na nie sposobu. Tak naprawdę to go nie szukałam, bo zapominam o tych uciążliwych istotach. Przypominam sobie dopiero na camino, gdy są bardzo agresywne.
Mam przed sobą rozległą panoramę szerokiej kotliny, w której leży Pampeluna, stolica Nawarry. Droga jest jeszcze w znacznej części naturalna, wąskie ścieżki, ziemiste i kamieniste. Guerendiain to wioska rolnicza, ale nigdy nie widziałam w niej tyle maszyn. To chyba znaczy, że wioska żyje, rozwija się, mimo kamieniołomu w pobliżu. Lada moment powstaną tu bary i pensionaty. Dla pielgrzymów mają aż dwie studnie i zawsze piję w niej wodę.
Tiebas
Droga do Tiebas była piękna, naturalne, wąskie ścieżki to w górę to w dół. Przed Tiebas z daleka widać ruiny zamku,.
Jego budowę nakazał jeden nawarskich władców. Był nim prawdopodobnie Teobaldo I z Szampanii (hrabia Szampanii i król Nawarry) król-trubadur i uczestnik krucjaty do Palestyny w 1240. Już w XIV wieku na skutek wojny dynastycznej między Nawarrą, Aragonią i Kastylią zamek został zniszczony a kwitnące wówczas miasto spalone.
Tiebas odbudowało się na nowo wokół kościoła św. Eufemii. Nigdy jednak nie osiągnęło swej pozycji z XIII wieku.
Albergue
Weszłam do Tiebas zgodnie z moim planem około 17ej. Albergue było otwarte i puste. Na piętrze znajduje się sypialnia, łóżka metalowe, piętrowe. Zapamiętałam je z poprzednich pobytów. Zdziwiłam się, że o tej porze nie było hospitalero, ani żadnego pielgrzyma. Wybrałam łóżko koło okna, a potem wzięłam prysznic. Branie prysznica po wejściu do schroniska należy niemal do pielgrzymiego rytuału. Pamiętam, że na pierwszej mojej drodze hospitalero w każdym schronisku, po wbiciu pieczątki do credencialu i wzięciu opłaty kierował pielgrzyma do łazienki.
Po prysznicu położyłam się się do łóżka, ale głód zmusił mnie żebym wyszła do baru. Na ścianie albergue szyld informujący, że z Tiebas do Santiago jest 727 km. W barze zamówiłam lampkę wina i jakąś sałatkę. Tutejszy kościół ma wezwanie świętej Eufemii. Już po raz drugi spotykam się ze świętą, której imię nosiła moja babcia. Chciałam bardzo zobaczyć jak ją tutaj przedstawiono, ale kościół był zamknięty. Przedstawiano ją różnie z lilią, palmą i kołem w ręku, z mieczem w sercu lub dwoma lwami u stóp.
Wróciłam do albergue, by sprawdzić, czy przyszedł ktoś z pielgrzymów. Był tylko hospitalero. Pobrał ode mnie 8 euro i sobie poszedł.
19.27. Jeszcze był w pełni dzień. Naładowałam telefon i wyszłam ponownie do baru, by wysłać kilka zdjęć na Facebooka i wiadomość do mojej Asi.
W barze
Przy barmanie wisiał na żyłce przytwierdzony do sufitu kościotrup (atrapa) ubrany w długie brązowe szaty z gazy. Na kartce przytwierdzone do szaty był napis: Asi se quedo el ultima que pidio agua. El agua oxida. (Tak został ostatni, który poprosił o wodę. Woda utlenia się). Nie bardzo go zrozumiałam. Bardziej interesował mnie trochę zaskakujący widok kościotrupa. Myślę, że u nas powieszenie w barze szkieletu uważano by za zbyt ekscentryczny i może niezbyt udany dowcip.
Na Hiszpanach szkielet jako dekoracja nie robi nie robi wrażenia, już małe dzieci mają zabawki w tej formie. Myślę teraz, że ten napis mógł znaczyć: kliencie, nie proś o wodę, która ci szkodzi, tylko poproś o coś przyjemniejszego. Może kiedyś ktoś ze znajomością hiszpańskiego trafi na mój blog i napisze mi właściwe znaczenie i sens tych słów.
21.39. Jestem sama w albergue. Co za luksus. Przeszkadza mi tylko szum automatu. Mimo że jest na dole, słychać go wyraźnie, czasami za wyraźnie.
Kościół św. Eufemii
Kościół wieczorem jest efektownie oświetlony, portyk z arkadami. To druga budowla sakralna na dotychczasowej drodze pod wezwaniem św. Eufemii. Wspominałam, że tak nazywała się moja babka, o której prawie nic nie wiem. Chociaż ją widziałam. W 1958 roku, moja matka po kilku latach czekania dostała pozwolenie na wyjazd na Ukrainę, czyli dawnego Związku Radzieckiego. Mogła w końcu odwiedzić rodzinę, której nie widziała od czasów wojny. Wzięła mnie i mojego brata w tę podróż. Historia tej podróży odbiega bardzo od moich dróg do Santiago, dlatego ją pominę. Może opiszę ją w innym miejscu (np. na moim blogu w kategorii staruszka)
Czy miała cokolwiek wspólnego, że swoją patronką? Chyba niewiele. Może właśnie to, że o świętej Eufemii męczennicy z Chalcedonu też niewiele wiem. Zginęła za wiarę w Chrystusa, na początku IV wieku. Nie chciała złożyć ofiary pogańskiemu bogowi wojny Aresowi. Poddana najpierw rozlicznym torturom a w końcu wydana na pożarcie dzikim zwierzętom. Życie mojej babki było też bardziej drogą przez mękę niż przyjemnością.
Wypiłam w barze piwo z kawałkiem tortilli a wcześniej w trakcie drogi zjadłam kilka fig i orzechów
Albergue rano. 20 października, poniedziałek
Tiebas. Rano. Bardzo źle spałam tej nocy. Może to komary a może już niepokój przed tłumami na drodze francuskiej (Camino Francés), bo jeżeli uda mi się przenocować w Eunate to pojutrze powinnam już być w Puenta la Reina, gdzie droga aragońska łączy się z francuską. Miałam wrażenie, że chodzi po mnie jakieś robactwo. Budziłam się często, wierciłam i drapałam. Dobrze, że byłam sama. Boli mnie lewa stopa. Może w Pampelunie powinnam odpocząć dłużej chociaż wolałabym dopiero w Roncesvalles.
Chciałabym Roncesvalles zwiedzić muzeum, na które nigdy nie miałam czasu. Wszystko okaże się dzisiaj lub jutro. Wczoraj w barze kobiety grały w karty, tak jak kiedyś mężczyźni. Czasy się zmieniają. Przypomniała mi się moja pierwsza droga, w wiejskim barze byli tylko mężczyźni. Nie widziałam kobiet, chyba, że były to turystki. W albergue jest automat z napojami i słodkościami zamiast kuchni, to też objaw tych nowych zmian na camino. Automaty z coca colą i słodkimi napojami można zobaczyć nawet w lesie.
Godz. 8.11 rano..Wychodzę z albergue z jakimś dziwnym uczuciem niezadowolenia, ale wierzę, że na drodze mi przejdzie. Kościół Santa Eufemia oświetlony, bo dzień jest jeszcze słabiutki. Idę do baru, bo nie wiem, gdzie na drodze będę miała okazję coś zjeść. Bar jest niestety zamknięty, więc na śniadanie funduję sobie widok na ruiny zamku, który wraz z dalszym krajobrazem spowija lekka mgła.