Z mostu na rzece Arlanzón widać było już wzniesienia mesety

34.Tardajos i Rabé de las Calzadas

Poświęcę Tardajos część wpisu nie z powodu jego starej historii, bo o niej wówczas nie miałam pojęcia. Tardajos wiąże się z pewnym moim wspomnieniem dotyczącym hospitalery Victorii, które utkwiło mi w pamięci.

Tardajos, początek miasteczka
Tardajos, początek miasteczka

Gdy w 2002 na początku lipca nie dostałam w Burgos noclegu, późnym popołudniem poszłam dalej do Tardajos, po południu. Było jeszcze bardzo gorąco, ale jak wyszłam z miasta to zaczęło być znośnie z powodu lekkiego wiatru.

Tardajos i wielkie drzewo

Tardajos albergue i stół
Tardajos albergue i stół

Po przejściu tych fatalnych 10 km przed Burgos po betonie bolały mnie stopy, nie znałam takiego bólu z wcześniejszych wędrówek. Musiałam poluźnić sznurówki w butach i trochę pomogło. Nie pamiętam żadnej innej wioski, gdzie mogłabym się zatrzymać. Gdy doszłam do Tardajos przy dużym stole pod wielkim platanen siedzieli pielgrzymi a razem z nimi hospitalera, która widać było, że dobrze czuła się w ich towarzystwie. Promieniała radością. Bez problemu dostałam nocleg, zostawiłam plecak w pokoju i zeszłam na dół i przysiadłam się do pielgrzymów.

Hospitalera Victoria

Hospitalera miała na imię Victoria i na czyjeś pytanie opowiadała jak trafiła do Tardajos. Mieszkała w Madrycie i pewnego razu postanowiła pójść do Santiago, jak wróciła nie mogła już sobie znaleźć miejsca w dużym mieście i zdecydowała, że zostanie w jednym ze schronisk jako wolontariuszka. Zamieszkała w Tardajos porzucając Madryt, jak sądziła, na zawsze. Chyba wtedy były jej początki, bo bardzo się starała i miała dużo entuzjazmu. Dała mi wody z solą, żebym mogła wymoczyć moje obolałe stopy.

Z grona pielgrzymów zapamiętałam Eldę, która szła z Le Puy. Miała w sobie coś, co mnie od niej odpychało, ale ją podziwiałam. We Francji szła z namiotem, by nie wydawać pieniędzy na hotele. Opowiadała, że droga przez Francję bardziej się jej podobała, była ciekawsza i krajobrazowo i zabytkowo. Szła sama jak wiele innych kobiet.

Droga się zmieniła

Pod tym względem droga się naprawdę zmieniła. Kilkanaście lat wcześniej wędrujące samotne kobiety, a nawet w parze należały rzadkości. Przeważali zdecydowanie mężczyźni, często w niewielkich grupach. Pamiętam w 1993 swój podziw dla kobiety, którą kilkakrotnie spotkaliśmy na drodze a później w samym Santiago. Promieniała ze szczęścia, gdy doszła do końca.

Obecnie rzadko spotyka się grupy, częściej pary a przede wszystkim osoby wędrujące samotnie wśród nich dużo kobiet, również w wieku dojrzałym rzadko jednak po sześćdziesiątce, a tym bardziej starsze. Kiedyś u wrót Santiago spotkałam Holenderkę, która szła sama pieszo z Amsterdamu. Miała co najmniej siedemdziesiąt lat. Szła przeszło trzy miesiące i spała w hotelach. Dla wielu emerytów pielgrzymka do Santiago jest także sposobem na utrzymanie zdrowia fizycznego i duchowego w jesieni życia.

Droga do Santiago zmieniła się. Pod wieloma względami jest wygodniejsza niż przed laty. Upiorne były wcześniej odcinki prowadzące przez asfaltowe szosy z pędzącymi samochodami. Zostały one w znacznym stopniu zredukowane. Zbudowano bezpieczne, wygodne drogi biegnące równolegle do szosy. Niestety wybetonowano też malownicze drogi polne i leśne. Wydaje się, że rowerzyści bardziej niż piesi skorzystali na tych przemianach. Otworzono nowe schroniska z łóżkami i materacami. Powstały też schroniska prywatne i liczne bary.

Zaniedbane zostały natomiast fontanny z krystaliczną wodą, zamiast nich stoją w różnych miejscach na drodze automaty z napojami. Niemal we wszystkich schroniskach opłaty są obowiązkowe, wcześniej w licznych były dobrowolne. Dla zachodniej kieszeni nie są one duże, ale wraz z codziennymi posiłkami, pielgrzymka nie jest chyba tańsza niż urlop wykupiony biurze podróży.

W 2003 roku zaczynałam drogę w Burgos, pomna moich niedomagań z roku poprzedniego, wolałam iść krótszy odcinek, zwłaszcza że miałam do dyspozycji tylko 20 dni. Ani się obejrzałam jak dwunastego dnia dotarłam do Santiago, nie mogłam uwierzyć, że mogłam dojść tak szybko. Ponieważ pogoda nie dopisywała, nie poszłam na Finisterre tylko wyjechałam do wymarzonej Andaluzji, o której długi czas marzyłam. Do Hiszpanii podobnie jak poprzedniego roku dotarłam autobusem. Przenocowałam w Madrycie (u Polki, którą poznałam w autobusie) a następnego dnia (28.08.2003) zajrzałam do muzeum Prado. Była wystawa Tycjana.

Przypomniała mi się moja japońska przyjaciółka z przed wielu lat Sayako, która jakim dziwnym instynktem, zawsze w muzeach potrafiła wskazać Tycjana, a przecież niewiele wiedziała o malarstwie europejskim. Przeszłam się też po salach z Velazquezem, Rubensem, Breughlem Aksamitnym. Bardzo lubię to muzeum.

Znowu w Tardajos

Po południu pojechałam do Burgos. Tam weszłam do katedry, już wtedy trzeba było wykupić bilet wstępu za 3 euro, byłam też w kościele San Nicola (1 euro), ołtarz główny był w remoncie. Wyszłam z Burgos po 18-ej a koło 20-ej byłam Tardajos. Pomna miłego zeszłorocznego przyjęcia chciałam znowu przenocować u Victorii. W drodze deszcz i wiatr. Bardzo nieciekawy wydawał mi się ten dziesięciokilometrowy odcinek.

Nie poznałam Victorii, była zgorzkniała, niezadowolona, brakowało jej tej wewnętrznej radości jaką emanowała przed rokiem. To był mój ostatni nocleg w Tardajos. Potem, ilekroć szłam tamtędy, wspominałam sobie radosną Victorię z 2002 roku. Nie wiem czy jeszcze tam mieszka. Kiedyś listopadowego ranka (2010) widziałam jak jakiś mężczyzna, sprzątał przed schroniskiem, może Victoria wróciła do Madrytu.

Z mostu na rzece Arlanzón widać było już wzniesienia mesety

Wyszłam wtedy (2003) z Tardajos o godzinie siódmej. Chciałam zobaczyć kościół, ale był zamknięty, potem trochę błądziłam, ale w końcu wyszłam na właściwą drogę. Z mostu na rzece Arlanzón widziałam już wzniesienia mesety. Odcinek z Tardajos do Hornillos jest cudowny, pagórki w dolinach miasteczka, w lecie zboże, na jesieni rżyska lub naga zaorana ziemia. Nie zapomnę jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie meseta, kiedy pierwszy zbliżaliśmy się do niej w upalne dni sierpniowe, wielka złota przestrzeń i błękitne niebo. W 2002 od Burgos bolały mnie nogi i mogłam tylko wyobrażać sobie jakby to było wspaniale iść tędy bez bólu.

Przez następne dwa lata spełniło się moje pragnienie, i szłam bezboleśnie, to były chyba jedyne lata, kiedy na francuskiej drodze czułam się wspaniale.

17 listopada, 2014, poniedziałek

Tardajos stół i platan
Tardajos stół i platan

Wysiadłam w Tardajos, nie chciałam tam przenocować, ale albergue i tak było zamknięte jak zwykle o tej porze. Wydawało mi się, że budynek albergue odremontowano i powiększono. Z dawnych czasów zostało tylko drzewo, pod którym kiedyś słuchaliśmy opowieści radosnej Victorii. Za Tardajos minęłam kamienny średniowieczny most nad rzeką Urbel.

Rabé de las Calzadas

 17.10.2014. W Rabé de las Calzadas albergue było zamknięte, ale na drzwiach przyklejono kartkę z numerem telefonu i informacją, że albergue jest czynne. Zadzwoniłam. Nie minęło pięć minut jak przyszła Hospitalera. Miała na imię Clementine.

Rabé centrum wioski
Rabé centrum miasteczka

Zostawiłam w schronisku plecak i wyszłam jeszcze za dnia obejrzeć kamienne miasteczko. Kościół z wysoką barokową wieżą widać było już z drogi. Jak wiele innych wiosek i miasteczek w tym regionie Rabé de las Calzadas jest malowniczo położone w dolinie. Nie wiem co znaczy Rabé, ale „Calzadas” odnosi się do dróg rzymskich krzyżujących się w tym miejscu. Widziałam na początku wioski na domu napisem „Museo privado”, poszłam tam. Było Zamknięte. Jest tu kilka starych domów z herbami jak Palacio del Conde de Villariezo, w którym w XVII wieku mieszkał hrabia Villariezo.

Rabé, wnętrze koscioła
Rabé, wnętrze koscioła

Na zewnątrz kościoła Santa Marina trwały prace remontowe. Portal zygzakowatą archiwoltą podobną do tej z cmentarza za Navarette.

Rabé, portal kościoła San Marina
Rabé, portal kościoła Santa Marina

Otworzyłam drzwi. Wewnątrz kościół był też w remoncie. Wszystkie rzeźby owinięte były folią plastikową, obrazy mocno zakurzone. Zimno i smutno.  W licu muru zobaczyłam niewielką średniowieczną płaskorzeźbę przedstawiającą Ukrzyżowanie z Matką Boską, Janem Chrzcicielem i donatorem, może najciekawszy zabytek wewnątrz kościoła. Byłam zaskoczona i wzruszona. Mogłam jej nie zauważyć, ale cieszę się ze stało się inaczej.

Rabé, kościół, detal
Rabé, kościół, detal

Wezwanie kościoła mnie zaskoczyło, nie wiedziałam o jaką świętą chodzi. Jakub de Voragine co prawda wymienia w Złotej Legendzie Marinę z Bitynii, której imię znaczy mieszkająca nad morzem. Skąd więc tu na mesecie Marina? Może kiedyś znajdę odpowiedź na to pytanie.

Baldemoro Pampliega y Villalobos

Największą osobistością Rabé de las Calzadas był urodzony tam 1817 Baldemoro Pampliega y Villalobos, chirurg i okulista, specjalista od leczenia zaćmy. Jego popiersie z brązu stoi w skwerku, na głównym placu nazwanym zresztą jego imieniem. Zauważyłam je dopiero rok temu.

Rabé, popiersie Baldemoro Pampliega y Villalobos
Rabé, popiersie Baldemoro Pampliega y Villalobos

Pampliega odznaczył się przez hojnością dla swojej wsi. Przyczynił się do gruntownego remontu kościoła parafialnego w 1864 r. a 1875 Ermity Nuestra Señora del Monasterio, która znajduje się u wylotu miasteczka. W latach 1882-4 Pampliega wspierał także budowę szkoły. Jednym słowem dobry duch Rabé de las Calzadas.

Rabé_Ermita de Nuestra Señora del Monasterio
Rabé_Ermita de Nuestra Señora del Monasterio

18.17. Albergue. Sala jadalna. Dostałam obiad, który przygotowała Clementine. Wino wypiłam wcześniej, bo było mi zimno. Dowiedziałam się od Clementine, że dom Pampliegi łatwo poznać bo ma balkon. Kolacja mi smakowała, choć nie do końca była  wegańska, zupa, salata mixta i rybki malutkie anchois. Jogurt i wino. 8€.

Nikt nie przyszedł tego dnia i cały pokój miałam tylko dla siebie. Clementine namówiła mnie na oracje do sióstr Caridad, na 20-ą.  Wytłumaczyła mi jak dojść. Znalazłam budynek, ale drzwi były zamknięte. Zadzwoniłam, nikt jednak nie otworzył. Słyszałam, jak siostry zaczęły śpiewać, może nie liczyły na nikogo z zewnątrz i zamknęły przed czasem.

Byłam jednak zadowolona, że wyszłam z albergue, bo w drodze powrotnej mogłam się napatrzeć na gwiaździste niebo. Byłam zadowolona, że zostałam w Rabe, miasteczko miało jakiś specyficzny urok. Cieszyłam się, że wróciłam na camino, mimo że byłam już pewna, że wrócę do domu. Uratował mnie pobyt w Santo Domingo de Silos jego wspaniała romańska sztuka, ale także spacer do Peñacoba i życzliwość właściciela tamtejszego baru. Tak niewiele czasami potrzeba, żeby odzyskać zdrowie. Również w Rabé de las Calzadas spotkałam się z życzliwością Clementine.

Nie miałam pojęcia jak zaplanować następny dzień, nie byłam do końca pewna swoich sił. Czy dojdę 20 km do Hontanas czy zatrzymam się wcześniej w Hornillos.

1 thought on “34.Tardajos i Rabé de las Calzadas”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *