Señora Felisa podobnie jak Pablito z Azquety była dla mnie niespodzianką a jednocześnie prezentem na drodze. Nie wiedziałam na początku mych pielgrzymek nic o „instytucji” miłośników pielgrzymów i w zasadzie niewiele wiem i dzisiaj.
Niecałą godzinę za Vianą zaczyna się region Rioja. Na jego granicy znajduje się niewielki kościół poświęcony Matce Boskiej w Grocie (eremita Virgen de las Cuevas). Przy kościółku są ławki i studnia z pitną wodą. Zrobiłam tam sobie przerwę. Obecną stolicą Riojy, krainy słynącej z dobrego wina, jest Logroño.
Señora Felisa
Droga z Viany do Logroño, na swym ostatnim odcinku będzie dla mi zawsze przypominać Señorę Felisa. Pamiętam z pierwszych pielgrzymek stary dom a przy nim starszą panią ubraną na czarno. Siedziała przy biurku, na którym leżał duży zeszyt i wołała do przechodzących pielgrzymów, żeby zapisywali w nim swoje imiona i kraj, z którego pochodzą. Nie od razu zrozumiałam o co jej chodzi.
Dona Elvira
W 2002 roku jak tylko opuściłam Vianę zaczęłam myśleć o niej? Minęło osiem lat. Wiele mogło się zmienić. Gdy zobaczyłam zarysy wież kościołów w Logroño wiedziałam, że niedługo ukaże się dom señory Felisa. I rzeczywiście zobaczyłam dom pięknie zadbany, ale oczyszczony z drzewa figowego i tej całej sympatycznej rupieciarni jaka otaczała chatę señory Felisa. Nad drzwiami był napis: Dona Elvira. Zakuło mnie w sercu. Wszystko stało się jasne i bardzo smutne. Nie widziałam Pablita w Azquecie i nie zobaczę już nigdy señory Felisa.
Gdy tak szłam uświadamiając sobie tę najoczywistszą ze wszystkich prawd, prawdę o przemijaniu, zobaczyłam kilkadziesiąt metrów dalej wielkie drzewo figowe, krzesła i stół z księgą. Za wcześnie pogodziłam się z utratą señory Felisa. Siedziała spokojnie fotelu i jak zwykle czekała na pielgrzymów, i na ich wpisy do księgi. Po drugiej stronie ulicy siedziała jeszcze jedna kobieta podobnie ubrana. Pomagała jej zapewne w prowadzeniu interesu.
Biznes Señory Felisa
Señora Felisa miała teraz swój własny biznes sprzedawała muszle, kije i napoje chłodzące. Kupiłam Coca colę, i usiadłam obok niej ciesząc się jej obecnością. Tak łatwo kilka minut wcześniej się z nią pożegnałam. Chciałam jej powiedzieć, że wpisuję się do jej księgi już po raz trzeci, ale nie sądzę, żeby mnie zrozumiała mój bardzo słaby hiszpański. Wydawało mi się, że sprawiłam jej przyjemność kupując coca colę i że się dłużej zatrzymałam się przy niej. Pielgrzymi zwykle nie wiedzą o co chodzi i mijają ją obojętnie.
Woreczek z figami
Na pożegnanie wsunęła mi do ręki woreczek z figami. Nie byłam całkiem pewna czy jest to prezent, więc wyciągnęłam dwa euro. Ociągała się, w końcu wzięła i schowała do tylnej kieszeni spódnicy, nie do tej samej, gdzie chowała pieniądze z interesu. Popatrzyłam jeszcze raz na nią i jej wspaniałe figowe drzewo, niemal wszystkie figi były już dojrzałe choć był dopiero koniec czerwca. Przez następny cały miesiąc wędrówki nigdzie nie widziałam dojrzałych fig. Nałożyłam plecak i ruszyłam przed siebie, po kilku metrach obejrzałam się, jakby chcąc sprawdzić realność tego miejsca.
Zmarła cztery miesiące później 20 października 2002, na kilka dni przed 92 urodzinami. Na jej domku jest teraz wmurowana tablica pamiątkowa, a „interes” kontynuuje siostra, która też nosi czarną suknię i nawet przypomina Señorę Felisa.
San Juan de Ortega
Biła dziewiąta jak wchodziłam do Logroño. Zastanawiałam się już wcześniej nad nazwą miasta i wymyśliłam sobie, że pochodzi od grona, winnego grona. Pasowałaby mi do stolicy Riochy. Tak jednak nie jest, ale to nie ma znaczenia. Logroño leży nad rzeką Ebro, wielką rzeką, której brzegi łączy most zbudowany już w czasach rzymskich. Był on wielokrotnie niszczony podobnie jak miasto. Pod koniec jedenastego wieku miasto zostało odbudowane i w tym samym czasie odnowiono most. Przebudowany gruntownie w 1884
Jego budowniczym był Juan de Ortega uczeń świętego Domingo, który tak jak jego mistrz Santo Domingo poświęcił się budowie kościołów, schronisk dla pielgrzymów, dróg i mostów i tak jak jego mistrz za poświęcenie życia służbie pielgrzymom został kanonizowany i dziś jest znany jako San Juan de Ortega. Jest patronem inżynierów. Trudno sobie wyobrazić camino de Santiago bez mostów a przecież pierwsi pielgrzymi musieli się przeprawiać przez rzeki korzystając z łodzi czy prymitywnych promów.Patrzyłam z tego mostu na jaskrawo oświetlony słońcem drugi brzeg, na domy i kościoły, podwójne smukłe wieże katedry, śpiczastą wieżę kościoła San Bartolomeo, i kwadratową kościoła Santiago.
W Logroño w 2002 mogłam w końcu wysłać paczkę z rzeczami odciążającymi choć trochę mój plecak. Nie zajrzałam do tej pory do rozmówek hiszpańskich ani do przewodników, więc uznałam je za zbędne, miałam też kilka gotowych do wywołania filmów. W rezultacie wysłałam dwie przesyłki jedną do Wrocławia drugą do Monachium. Za wrocławską zapłaciłam trzykrotnie więcej. Gdy już odeszłam od okienka, nakładając plecak jakiś mężczyzna podszedł do mnie podając mi moją saszetkę. Nie zauważyłam, jak mi wypadła. Miałam w niej wszystkie dokumenty, kartę kredytową i pieniądze. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, jak wielką oddał mi przysługę. O anioły, które czuwacie nade mną, czuwajcie również nad tym uczciwym człowiekiem!
Weszłam do katedry, w niewielkiej kaplicy z romańskim Chrystusem była msza. Ołtarz główny ma w części górnej Ukrzyżowanie a w dolnej Drzewo Jessego. Pisałam kiedyś na studiach pracę proseminaryjną z tematu Drzewa Jessego. Niełatwo mi było wówczas znaleźć ilustracje tego przedstawienia w książkach. Internet jeszcze nie istniał. A tu na Camino de Santiago spotkałam motyw Drzewa Jessego kilkakrotnie.
Opuściłam Logroño dopiero po sześciu godzinach. Byłam szczęśliwa, że jestem znowu na otwartej przestrzeni. Idąc zapominałam o wszystkim co było wcześniej. Cieszyłam się wiatrem, słońcem zielenią winnic i czerwoną ziemią. Upajałam się krajobrazem Riochy, nie wypijając ani kropli z jej wspaniałych win.
Grajera. Park z jeziorem
Mijając w Grajera, rekreacyjny teren z jeziorem, poczułam się nieswojo wśród wypoczywających tam ludzi bez plecaków. Z przyjemnością wyszłam znowu na pustą drogę. Dochodzący do moich uszu huk maszyn przy pracach drogowych obwieszczał, że na krótko. Byłam spragniona i chyba intuicja kazała mi się zapytać o wodę robotników drogowych. Jeden z nich skinął bym dała butelkę. Odsunął deski, które zasłaniały studnię. Podał mi pełną butelkę. Poszłam dalej szukając miejsca na odpoczynek. Pijąc wodę przypomniałam sobie figi od senory Felisa. Był czas, żeby się posilić. Wsadziłam jedną do buzi i jeszcze szybciej wyplułam. Otworzyłam woreczek i po tym co tam zobaczyłam zamknęłam go i wyrzuciłam. „Todo e passa e todo queda”. No to nawet señora Felisa nie miała wpływu.