Rzeka Aragón na początku drogi. Nocleg w Villanua 2014.

Rzeka Aragón.

Podczas całej drogi od Somport do Villanua towarzyszyła mi rzeka Aragón. Na tym odcinku drogi aragońskiej najbardziej malowniczy jest most o nazwie Pon Nou. Mimo deszczowej pogody udało mi się zrobić mu kilka zdjęć, którymi chciałabym się podzielić, tym bardziej, że jest to most sygnowany co należy do rzadkości. Wspomniałam już o nim w poprzednim odcinku.

Villanua po południu.

Villanua. Pensjonat „Triton” 17.10. Nie mam pojęcia jak wygląda miejscowość, bo padało. Zrobiłam tylko szybko kilka fotek wchodząc do miasteczka. W pokoju zdjęłam poncho i padłam na łóżko. Lubię po wędrówce poleżeć chwilkę, ale byłam głodna, żeby chwilka trwała dłużej. Wszystko na sobie miałam mokre a w plecaku wilgotne. Było mi zimno. Poprosiłam o gazety, którymi wypchałam buty. Skąd ja to znam? Ta czynność należy do pielgrzymiego rytuału, ale żeby już pierwszego dnia. Musiałam koniecznie zjeść coś ciepłego, żeby się rozgrzać przed spaniem więc zeszłam do restauracji.

Mój pierwszy wegański obiad

19.30. Judija con patas y ojo. Nawet dobry posiłek, tylko dlaczego taki drogi. Przecież to tylko fasolka szparagowa z czosnkiem i kartoflami. Nie jest łatwo być weganką na Camino.

21.10. Leżę w łóżku i przeglądam zdjęcia. Czy ktoś się domyśli, ile trudu kosztowało mnie ich zrobienie. Jestem sama w pokoju. To dobrze, bo w tym pensjonacie w maleńkim pokoju dla pielgrzymów zamiast łóżek są cztery połączone piętrowe prycze. Pierwszy raz widzę na camino podobną konstrukcję. Właściciele pensjonatu nie pomyśleli chyba o wygodzie dla pielgrzymów. A może nikt tu nie zagląda. Gdyby wszystkie prycze były zajęte, trudno byłoby wytrzymać. Dla mnie jednej to luksus, który doceniam.

Czy mój pierwszy dzień na Camino był udany? Oczywiście że tak, bo przy takiej pogodzie, kiedy jest ślisko na górskich ścieżkach, mogłoby być różnie. Cieszyłam się wędrówką mimo deszczu a czasami nawet ulewy.

Villanua, 10 października 2014, piątek rano

Pensjonat „Triton” znajduje się przy fontannie i kościele. Nie wyszłam obejrzeć miasteczka, bo lało. Dzisiaj ma być trochę lepiej, chociaż Pani w informacji powiedziała, że deszcz nie ustanie przez najbliższe dni. Dostałam moją pierwszą pieczątkę (sello), mogłam już poprosić w Canfranc Estacion, ale zapomniałam.

Zbudziłam się w środku nocy. Śniła mi rzeka Aragón, że weszłam do niej i zanurzyłam się cała razem z plecakiem i popłynęłam z jej nurtem. Za oknem chyba nie padało. Zasnęłam znowu ale się ponownie zbudziłam, bo tym razem lało jak z cebra. Chcę wierzyć, że zanim wstanę ustanie. Jeszcze jest dużo zieleni, rzadko pojawiają się zwiastuny jesienni jak złoto-czerwone drzewko, które widziałam na drodze. Wyobrażam sobie jak piękna musi być tu jesień, kiedy świeci słońce, ale mnie przeznaczona była pogoda z deszczem, przy której natura jest również piękna.

10.24. Idę już półtorej godziny. Na razie nie pada, ale jest pochmurno, słyszę gdzieś w pobliżu beczenie owiec ale ich nie widzę. Może są zamknięte w stajni.

Castiello de Jaca zaczęło znowu padać.

Udało mi się zrobić jedno zdjęcie tutejszego kamiennego kościoła. Mimo licznych późniejszych przebudów zachował pierwotny, romański charakter.

Nazwa wioski wywodzi się od umocnionego zamku, który w średniowieczu strzegł drogi do Jaki (do Jaca). Rozpadało się na dobre.

W barze zamówiłam gorącą zupę i kawę. Nie wiedziałam, że dostanę czysty rosół, zapewne z torebki. Poprosiłam o kawałek chleba, żeby zapchać żołądek.. 6 km szłam ponad dwie godziny. Poprosiłam jeszcze caña (piwo beczkowe) by posiedzieć dłużej. Przy ladzie siedział tylko jeden mężczyzna i pił kawę. W taką ulewę nikomu nie chce się wychodzić z domu. Poncho trochę obciekło, można iść dalej.

Żywioł wody na pożegnanie

Nie czuję się ani sama ani samotna, bo robię to co kocham czyli wędruję. Towarzyszy mi cały czas rzeka Aragón a jej obecność stała mi się bardzo bliska. Gdyby nie deszcz i ulewa może ten wspaniały żywioł wody i rzeki uszedłby mojej uwadze.

To chyba od rzeki Aragón wziął nazwę ten cały górski region.  Nie udało mi się przed Jaką zrobić zdjęcia starego mostu, zbyt mocno lało.

Znowu jestem w Jace

14.48. Siedzę od dwudziestu minut pod drzwiami w schronisku, które otwierają dopiero o 15-ej. Nadal leje. Zdjęłam wszystko co mokre. Miałam na szczęście w plecaku suche ciuchy. Owinęłam się folią, żeby się nie wyziębić. Głowę mam mokrą chyba na noc nałożę czapkę. Mam nadzieję, że hospitalera (opiekunka schroniska) przyjdzie punktualnie. Od Castiello lało nieprzytomnie, wszystko co miałam na sobie jest mokre.

14.56. Jak widać nikt się nie śpieszy się. Nie będę miała w czym pójść do muzeum. Chyba dzisiaj wszystko odpuszczę. Bije trzecia. Mniej pada, ale pada, jestem ubrana w suche ciuchy, więc jest dobrze.

Jaca. W schronisku.

Hospitalera była punktualnie, to mnie zabrakło cierpliwości. Zapłaciłam za nocleg i dostałam pieczątkę w paszporcie. Ponownie napchałam gazety w mokre buty, ubrałam suche rajstopy i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie ryż z przyprawami i wypiłam dwie gorące herbaty. Prawdziwe obżarstwo. Ryż z tutejszej kuchni, który zostawili pielgrzymi, którzy tu nocowali wcześniej. I tym razem byłam sama w schronisku ale nie sądzę, że tak będzie przez całą drogę. Jeszcze wszystkie schroniska są otwarte, choć niektóre tylko do 30 października.


Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *