Lorca. Kamienna Ława

10.Lorca i Villatuerta

Lorca zadzwoniłam w drodze do tamtejszego albergue. Było otwarte. Ciężar spadł mi z serca. Mimo fatalnego samopoczucia ta wiadomość dodała mi siły. Wiedziałam, że dojdę, bo z Cirauqui do Lorki to zaledwie kilka kilometrów. Przed Lorcą minęłam most rzymski i za nim lekkie podejście w górę.

Lorca. Albergue posiadało kuchnię i taras.

Lorca. Sandra ze Słowacji

Myślałam, że będę w albergue sama, ale po godzinie przyszła Sandra ze Słowacji. Młodziutka i bardzo ładna. Rozmawiałyśmy w swoich językach. Była pierwszy raz na Camino i promirniała od zadowolenia. Od słowa do słowa, zwierzyłam się jej, że od kilku dni mam problem z pęcherzem, że kupiłam lekarstwa w Puente la Reina, ale mi nic nie pomogły. A na to Sandra, że jej mama jest lekarką i zaopatrzyła ją w kilka serii antybiotyków. Podarowała mi jedną i w ten sposób uratowała mnie od naprawdę przykrej dolegliwości. W takich momentach trudno nie wierzyć w anioły.

Potem przyszedł Austriak, a jeszcze później jakiś rowerzysta. Mimo złej pogody, poszłam na zakupy. Sklep był dosyć daleko, poza miasteczkiem. Myślałam, że dostanę pomidory i zrobię sałatę, bo kuchni był olej i ocet. Pomidorów nie było, kupiłam bagietkę, piwo i banany

Podczas gdy Sandra na tarasie rozmawiała z Austriakiem, ja przez vibera tłumaczyłam obrażonemu Markowi dlaczego nie telefonuję.. Jak mu wytłumaczyć, że to nie jest proste na camino. Rozmawiając z nim zaprzepaściłam czas na zrobienie zdjęć w miasteczku. Potem było już zbyt ciemno.

Następnego dnia rano 31 października 2014

Lorca. Zbudziłam się dokładnie o 4-ej. Ale zasnęłam ponownie.

Przypomniałam sobie, że 1994 spaliśmy w Lorca. Nie było wtedy schroniska tylko pensjonat. Pokój dostaliśmy na piętrze, z dwoma łóżkami i łazienką z prysznicem. Wieczorem na dole czekała na nas kolacja na kilka osób przy jednym stole. Właścicielką pensjonatu była Señora Carmen, z pielgrzymów odnotowałam w zeszycie Karla z Hamburga. Wstaliśmy wcześnie rano i jeszcze po ciemku poszliśmy dalej.

Sandra wstała około wpół do siódmej Austriak też, a potem rowerzysta Manuel. Ostatnia wyszłam z łóżka i po porannej toalecie, usiadłam do śniadania. Chciałam uwolnić się od zakupionych rzeczy. Chleb z bananem sprawdzał się bezbłędnie, gorąca herbata również. Zostawiłam plecak i wyszłam do miasteczka, żeby zrobić zdjęcia. Nic z tego wyszło, bo było mgliście i mżyło. 

Gdy we wrześniu 2013 w upalny wrześniowy dzień zbliżałam się do Lorki, wiedziałam, że pójdę dalej do Villatuerta. Ale w Lorce zrobiłam to co robiłam za każdym razem: odpoczęłam, na kamiennej ławie. Są takie miejsca na camino, do których przywiązuję się jak do ludzi i mam ochotę, żeby choć przez chwilkę je odwiedzić. Do nich należy kamienna ława przy kościele San Salvador. Jego masywna romańska absyda jako pierwsza rzuca się w oczy przy wejściu do wioski.

Lorca kościół San Salvator
Lorca kościół San Salvador

Nie pamiętam, kiedy odkryłam dla siebie to miejsce, ale nie mogę zapomnieć przyjemności, kiedy podłożyłam sobie plecak pod głowę, ściągnęłam buty i wyciągnęłam się na tej ciepłej jeszcze od słońca ławie.

Kamienna ława

Robiłam to potem przez lata. Nikt mnie nie widział, bo kościół od ulicy oddziela maleńki ogródek otoczony murem. Do tego ogródka a jednocześnie do wejścia do kościoła prowadzą schodki, jedne na wprost a drugie z boku. Te z boku są równoległe do głównej ulicy, która prowadzi przez wioskę i widać je z drogi. Gdyby kościół był otwarty, to myślę, że nie udałoby mi się leżeć tam spokojnie, patrzeć na błękitne niebo i na liście młodziutkich jeszcze platanów, ale za każdym razem kościół był zamknięty. Czułam się bezpiecznie, jakby ta ława, ten kawałek widocznego nieba i drzewa należały tylko do mnie.

Lorca. Automat z napojami
Lorca. Automat z napojami

Po drugiej stronie ulicy było otwarte pomieszczenie, pewnie garaż, ze stolikami i krzesłami oraz automat z chłodnymi napojami, coca colą, fantą itp. To nowość. Władze wioski zadbały o odpoczynek pielgrzyma i o uszczuplenie jego portfela. Wypiłam też tam aquarius, ale odpocząć wolałam na kamiennej ławie przy kościele.

Lorca, główna ulica
Lorca, główna ulica

Jeżeli dobrze zapamiętałam to nazwa Lorca wywodzi się od arabskiego terminu oznaczającego bitwę. Król Sancho I z Nawarry został tu pokonany w 920 roku przez muzułmanów. Wierzyć się nie chce, że te maleńkie dziś miejscowości, wyróżniają się tak bogatą i starą historią.

Lorca studnia z wodą non potable

W środku wioski na podwyższonym placu, na który wchodzi się po kilkustopniowych schodach jest studnia z wodą non potable. W 2002 zastałam przy niej młodego mężczyznę pijącego wodę, może nie było jeszcze wtedy napisu „non potable” czyli „nie do picia”, a może Stefan, bo tak miał na imię młody pątnik, ignorował go, podobnie, jak ja. Był Austriakiem, miał dwadzieścia pięć lat i pracował w sklepie sportowym. Dlaczego jesteś na drodze? Spytałam. Usłyszał o niej od znajomych, ale zdecydował się dopiero po przeczytaniu „Pielgrzyma” Coelho.

Z Bilbao do Pampeluny

Nie był pierwszym ani ostatnim, którego brazylijski pisarz „wysłał” na drogę. Zaczął w Pampelunie, gdzie dojechał autobusem z Bilbao. A tam z kolei doleciał samolotem. Dokładnie tak jak my 1994 roku. Pamiętam, jak przeszliśmy całe miasto z lotniska do dworca autobusowego. Wydawało mi się monumentalne. Wiał wiatr i mnóstwo kolorowych papierów fruwało w powietrzu, chyba wcześniej było jakieś święto.

A potem w autobusie z Bilbao do Pampeluny. Cały czas patrzenie przez okno. W dali nagie, białe skały, bliżej zalesione pagórki, momentami mocne słońce, skoszone zboże, złote pola poprzecinane pasmami zieleni, może to kartofle a może słoneczniki? Nie mogłam rozpoznać. Pola wrzynały się w skaliste pagórki jak morze w nadbrzeżne skały. Było duszno. Mijaliśmy fabryki, chyba cementu oraz kościoły, cmentarze, krzyże, wsie. Wysoka, samotna góra po prawej stronie. Słońce zaszło, ściemniło się chyba na deszcz. 

Do Pampeluny przyjechaliśmy o 18.20 (zanotowałam w zeszycie) przeszło godzinę szukaliśmy albergue. Było w remoncie, kościół San Saturnino też. Zrobiłam kilka zdjęć: pomnik św. Franciszka i dwie fontanny, budkę obwieszoną czosnkiem. W jakimś barze wypiliśmy po trzy cydry i zjedliśmy tortillę. Po czym musieliśmy pójść dalej do Cizur Menor, co było miłym spacerem, po długiej podróży. Dostaliśmy łóżko w dużej sali. Szybko wzięłam prysznic, co za ulga. Leżałam na łóżku i patrzyłam na Helmuta, chciałam, żeby się uśmiechnął. Nie zrobił tego. Wyszliśmy przed schronisko i dosiadając się do stolika innych pątników. Był Japończyk z Tokio, który mówił po francusku. Spotkaliśmy go znowu w Obanos. Dużą przyjemnością jest spotkać kogoś ponownie wita się go wtedy jak starego znajomego.

Na Calle San Francisco de Javier w tymże Obanos, siedzimy w małym barze, w małym ogródku, żółte plastikowe stoły i krzesła i pijemy ci drę, z jednej strony kościół gotycki, z drugiej brama też gotycka. Przychodzi Japończyk siada przy stoliku obok. Miejscowi faceci grają w karty w pełnym słońcu.  Helmut czyta przewodnik legendę o zabiciu szlachcianki, która po powrocie z Santiago, chciała zostać zakonnicą. Jest niezadowolony, może z powodu cydry, która smakuje tu jak sok z kiszonej kapusty.

W Cizur Menor, grzmi, błyska i pada, nawet mocno. Wracamy do sali, kilka osób już śpi, inni czytają, a jeszcze inni zajęci są przekłuwaniem pęcherzy.

Wracam do 2002 roku

Lorca. Żegnam się ze Stefanem, który idzie według przewodnika i planuje następny nocleg w Estelli. Spotkam go jeszcze dwa razy, raz miniemy się koło Villamayor de Monjardin, a drugi raz w Najera. Zostaję jeszcze chwilę przy studni, by umyć nogi i opatrzyć mój duży palec u lewej nogi. Nie chce się zagoić. Nabawiłam się też pęcherzy, bo nie chciało mi się oklejać stóp plastrem. Pęcherze mają jednak to do siebie, że bolą nieprzyjemnie na początku dnia, potem się o nim zapomina.

Minęło dwanaście lat i kilka odpoczynków przy studni w Lorce.

Lorca. Herb na domu mieszkalnym
Lorca. Herb na domu mieszkalnym

Lorca. Z albergue wyszłam po 9-ej. Wszędzie mgła, chłodno i mokro. Wyjęłam poncho przeciwdeszczowe, ale po godzinie przestało padać.

Villatuerta

W 2013 zaplanowałam nocleg w Villatuerta, cztery kilometry za Lorką między innymi z powodu miłego wspomnienia. W 2009 przechodziłam tędy rano około dziewiątej. Na żółtej tablicy przeczytałam napis: „Albergue Villatuerta, curas, masages, buenas duchas”. Z ciekawości zajrzałam do środka.

Przywitała mnie młoda, miła dziewczyna i zaprosiła do środka. Właśnie z drugą równie sympatyczną przygotowywały sobie śniadanie, zaproponowała, żebym się do nich dosiadła. Grzecznie odmówiłam. Chciałam się tylko zorientować, na ewentualną przyszłość, kiedy znowu będę na camino.

Veremundo

Innym powodem był Veremundo. Jego pomnik w Villatuerta stanął dopiero w roku 1999 w dziewięćsetlecie śmierci świętego. W następnych latach przechodziłam obok niego, ale minęło sporo czasu, zanim dowiedziałam się, kim był święty Veremundo. Urodził się w Villatuerta, i już jako 12 letni chłopiec oddany został do klasztoru w pobliskim Irache, gdzie jego wujek był opatem. Po śmierci wuja w roku 1052 on przejął opiekę nad klasztorem. Był to dla klasztoru okres największej świetności a dla pielgrzymów miejsce, gdzie czuli się dobrze i bezpiecznie. Veremundo jest patronem Villatuerta i jednym z patronów „Camino de Santiago”.

Villatuerta po latach

Miałam nadzieję, że jak zatrzymam się na nocleg w Villatuerta to dowiem się czegoś więcej o świętym i obejrzę kościół. Wydawało mi się, że nigdy w nim nie byłam, jednak mam zdjęcie ołtarza z 2008 roku. Kompletnie zapomniałam.

Villatuerta. Kościół
Villatuerta. Kościół

Gdy doszłam w 2013 do albergue w Villatuerta bardzo bolały mnie nogi. W ogóle ciężko mi się szło mimo licznych odpoczynków. Cały czas czułam moje nadwyrężone w Pirenejach kolano. Albergue okazało się być completo. Chyba tej samej miłej niegdyś dziewczynie zaczęłam mówić o moich bolących nogach, ale nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.

Do Estelli tylko 4 km.

Zaczęła mnie pouczać, że to jest albergue prywatne i jeżeli chciałam u niej spać to powinnam była zatelefonować z odpowiednim wyprzedzeniem i zarezerwować miejsce. W południe były jeszcze dwa miejsca. Pytam się jej co mam zrobić, skoro nogi odmawiają mi posłuszeństwa, a ona, że mogę pojechać do Estelli autobusem, który niestety będzie dopiero za dwie godziny, bo właśnie w tym momencie odjechał i radzi mi żebym poszła pieszo, przecież to tylko cztery kilometry a pieszo będę szybciej i moje szanse na dostanie miejsca w Estelli będą większe.

Jeżeli ktoś wybiera się na drogę we wrześniu musi liczyć się z tym, że z noclegami nie będzie łatwo – zakończyła. Czułam się po tej przemowie jak zbity pies. Powiedziałam jej adios i wyszłam.

Villatuerta most na rio Iranzu
Villatuerta most na rio Iranzu

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *