W 2013 dotarłam do Logroño z Los Arcos autobusem, ponieważ jak najszybciej chciałam wyjaśnić sprawę z defektem karty i aparatu fotograficznego. Razem ze mną wysiadła Sara. Na rogu jednej z pierwszych było prywatne albergue za 10 euro. Nie byłam zainteresowana, bo za daleko od centrum. Poza tym chciałam koniecznie spać w albergue parafialnym, którego dotychczas nie znałam. Trochę błądziłyśmy więc zapytałam o albergue paroquial jakiegoś Logrończyka, który zachowywał się tak jakby tylko na to czekał. Poprowadził nas do innego również prywatnego albergue za 11 euro. Sara była zła i wróciła do poprzedniego.
Logroño. Albergue paroquial
W końcu znalazłam albergue parafialne. Mieści się przy kościele Santiago, czyli w samym sercu Logroño.
Dostałam miejsce na cienkim materacu na podłodze w dużej sali na piętrze. Wolę takie rozwiązanie od piętrowych łóżek. Było po 16.ej. Zostawiłam plecak i wyszłam szukać sklepu fotograficznego. Znajdował się dosyć daleko od centrum. Opowiedziałam co się stało. Ekspedientka, miła ładna dziewczyna, skonsultowała się z kolegą, sprawdziła kartę w komputerze i powiedziała, że karty nie można odczytać, a aparat jest zepsuty. Nie mieli w Logroño serwisu, więc naprawa trwałaby zbyt długo i nie wiadomo, czy opłacałaby się. Aparat nie jest dla mnie tak istotny jak 32 gigowa karta, na której miałam osiem tysięcy zdjęć, klasztory, kościoły w górach, muzea. Wiedziałam, że tego już nigdy nie powtórzę.
To był plon zdjęciowy mojej sentymentalnej pielgrzymki po dwudziestu latach, kiedy z góry nastawiłam się na fotografowanie. Marek i Krystyna na Facebooku pocieszali mnie, że kartę uda się uratować. Dzisiaj mogę powiedzieć, że się nie udało. Musiałam kupić nowy aparat. Nie wyobrażałam sobie bez niego dalszej drogi. Chciałam jak najszybciej zacząć fotografować, by zapomnieć o stracie. Wróciłam do centrum. Czułam okropny ból w kolanach i stopach. Była to z pewnością także reakcja na stratę, z którą nie mogłam się pogodzić. Kupiłam aparat, a było wątpliwe czy będę mogła iść dalej.
Dlaczego ciągle mam problemy ze zdjęciami, aparatami. Dopiero dzisiaj pisząc te słowa widzę jak bardzo byłam zafiksowana na fotografowanie. Gdybym jeszcze raz, co jest mało prawdopodobne, poszła na camino, nie wzięłabym aparatu fotograficznego. I tak nie mam z 80% zdjęć, które zrobiłam.
Jeszcze jeden dzień w Logroño
Zdecydowałam się na pozostać jeszcze jeden dzień w Logroño. Chciałam wysłać paczkę z zepsutym aparatem i dać odpocząć nogom. W albergue można zatrzymać się tylko na jedną noc więc udałam się do biura turystycznego, gdzie dostałam adresy tanich pensjonatów. W barze Garcia umówiłam się z właścicielem pensjonatu Daniel na dziesiątą następnego dnia.
Katedra w Logroño
Weszłam do katedry, uderzyło mnie ciepło wnętrza. Może dlatego, że spodziewałam się chłodu, bo na dworze było zimno. Było co oglądać. Od razu przypomniałam sobie co zachwycało mnie kiedyś, ale lubię jak coś mnie zaskoczy. I o to w załamaniu ściany bocznej, w kącie, wysoko na konsoli zobaczyłam figurę świętej, która miała pod nogami byka i lwa. Nie miałam jej w mojej kolekcji świętych kobiet. Wypróbowywałam na niej mój nowy aparat, było ciemno więc nie spodziewałam się sukcesu. Chciałam ją sfotografować by później dowiedzieć co to za święta. Wpadłam jednak na pomysł, żeby zrobić to szybciej.
Postanowiłam spytać księdza siedzącego w konfesjonale tuż obok rzeźby. Musiałam to zrobić szybko, bo jakbym pozwoliła sobie na zastanawianie się to, na pewno bym stchórzyła.
Co to za święta?
Nikt się nie spowiadał, więc zapukałam i dałam księdzu do zrozumienia, że nie chcę się spowiadać tylko o coś zapytać. Ksiądz wyszedł z konfesjonału i popatrzył na tę moją wybrankę. Po chwili milczenia powiedział: w tej katedrze jest tyle wspaniałych zabytków, a ja pytam o jakąś nic nie znaczącą figurę. Widząc moje rozczarowanie przyznał, że nie wie co to za święta, że nigdy jej się nie przyglądał. Wzruszyła mnie jego szczerość. Chciałam mu powiedzieć, że ostatnio interesują mnie przedstawienia świętych kobiet w kościołach na camino, ale nie wiedziałam, jak to powiedzieć po hiszpańsku, ani po angielsku, więc tylko przeprosiłam za zakłócenie spokoju.
Ksiądz z uśmiechem powiedział, że nie szkodzi i ukrył się znowu konfesjonale. Gdybym go zapytała tutejszą Madonnę Immaculatę otoczoną promieniami – na pewno by wiedział i pochwalił mój wybór, bo dzieło jest rzeczywiście wyjątkowe. Madonna ma ręce złożone jak do modlitwy, lekko przechylone, by nie zasłaniały jej pięknej twarzy
Wykonał ją Gregorio Fernandez 1576-1636. Słyszałam już o tym rzeźbiarzu, bo jego dzieła spotyka na camino. Urodził w Sarrii, czyli w miejscowości znajdującej się też na Camino de Santiago, muszę to zapamiętać, gdy tam się znajdę. Zmarł w Valadolid, gdzie znajduje się większość jego dzieł. Pożegnałam się z piękną Madonną i udałam się do schroniska. Chciałam zdążyć jeszcze na mszę w kościele Santiago. Chodzenie do kościoła na msze, nie jest moją codzienną praktyką, ale gdy byłam na camino korzystałam z każdej okazji.
Iglesia Santiago
Iglesia Santiago. Przed mszą robię kilka zdjęć. W portalu głównym znajdują się dwie figury świętego Jakuba, niżej apostoł w płaszczu pielgrzymim i z księgą. W prawej ręce powinien mieć kij wędrowny, ale go brak.
Wyżej natomiast, przedstawiony jest na koniu jako matamoro, czyli pogromca Maurów. Chyba już na pierwszej pielgrzymce zwróciłam uwagę na tę rzeźbę. Przed kościołem stała grupa z przewodnikiem i patrzyła w górę. Padło kilka razy słowo nieznane mi wówczas słowo matamoro.
Legendy mówią, że święty Jakub pojawiał się na koniu z mieczem w ręku w bitwach przeciw Maurom i dzięki jego wstawiennictwu udało się wydalić ich z Hiszpanii. Nie lubię tych przedstawień.
W ołtarzu głównym w środku znajduje się przedstawienie św. Jakuba jako pielgrzyma, powyżej Matka Boska wśród aniołów, a nad nią Ukrzyżowanie z Janem i Marią a po bokach dwie postaci świętych. Z prawej strony jakaś święta męczennica trzyma palmę w ręku, widziałam ją bardzo słabo. Ołtarz jest wysoki na całą ścianę, złocony z wieloma figurami na kilku poziomach. Przeszłam obok ołtarza barokowego i zatrzymałam się przy gotyckiej figurze (Virgen de la Esperanza. Patrona de la Condado de Logroño) Madonny Nadziei, patronki hrabstwa Logroño.. Potrzebowałam bardzo nadziei, ale czy mogę zakłócać spokój wielkiej Madonnie moją kartą z aparatu, bo tylko ją miałam nadal w głowie. Uśmiecha się tajemniczo jak Mona Lisa.
Siedzi na tronie i prawym kolanie trzyma małego, też uśmiechniętego Jezuska. Jeżeli mnie nawet nie wysłucha i tak będzie moją ulubioną rzeźbą w kościele Santiago.
Po mszy zebraliśmy się przy stole w kuchni, makaron z jarzynami i mięsem oraz sałata. Nikt nie wstał głodny od stołu. O 21.30 ochotnicy poszli jeszcze na wieczorną mszę. Hospitalero poprowadził nas przez przejście jakie łączy albergue (klasztor) z kościołem. O 23.00 cisza nocna.
12.09.2013 Logroño. Budzę się o 4.30, było mi trochę za twardo na cienkim materacu. Myślałam, że uda mi się spać na dwóch, ale przyszło za dużo pielgrzymów. Sama młodzież. Byłam jedyną starszą panią. Przyzwyczaiłam się już do tego. Około 6-ej zaczynały dzwonić komórki. Powoli zaczeło się wstawanie, ubieranie, pakowanie. Leżałam i przeglądałam zdjęcia w nowym aparacie, nie byłam zadowolona. Te robione we wnętrzach są nieostre. Dostałam w ramach osprzętowania, mini statyw, ale był to bardziej gadżet niż przydatny sprzęt.
O ósmej rano byłam znowu pod katedrą, zamknięta. Podobnie San Bartolomé, najstarszy zachowany kościół w Logroño.
Santa Maria del Palacio
Udałam się do kościoła Santa Maria del Palacio był otwarty. W ołtarzu znowu drzewo Jessego, ale trudny do sfotografowania bez fleszu, więc odpuściłam. Po prawej stronie w kaplicy moja znajoma święta z Saragossy Santa Engracia z palmą męczeństwa.
Bar Garcia zamknięty. Poranek chłodny, ale świeciło słońce. Wybiła 10.00. Jeżeli właściciel pensjonatu Daniel nie przyjdzie to wezmę pokój w pensjonacie piętro niżej. Przyszedł. Mam do dyspozycji miły pokoik. Udałam się na pocztę. Tam dostałam wszystko co mi potrzeba do wysłania zepsutego aparatu. Niestety duże koszty, bo nadałam przesyłką ubezpieczoną i priorytetem. Już mi się zdarzyło, że paczka nieubezpieczona zginęła.
Po opuszczeniu poczty udałam się w stronę starej fabryki tytoniu by sfotografować jej komin. Wyrasta z ziemi i wznosi się wysoko ponad budynki fabryki. Jest charakterystycznym elementem starego miasta. Robiłam kiedyś dokumentację starej elektrowni i od tej pory zaczęłam innym okiem patrzeć na stare kominy i przemysłową architekturę Ten komin jest wyeksponowany przez swoje położenie na końcu niewielkiej uliczki. W każdym razie Logroño to dla mnie też ten komin.
Pielgrzymi do Valvanera
Chciałam też zobaczyć Museo de La Rioja, ale było nieczynne. Przy Oficina de Turismo na Calle de los Portales mogłam dokładniej przyjrzeć się pomnikowi pielgrzymów. Pomniki pielgrzymów rosną jak grzyby po do deszczu i z roku na rok ich przybywa. Już dwadzieścia lat temu było ich sporo. Niemal każda wioska na camino ma swój pomnik. Są one różnej jakości artystycznej. Pomnik z brązu w Logroño wyróżnia się choćby tym, że przedstawia maszerującą parę, młodą dziewczynę i młodego mężczyznę. Z napisu na rzeźbie dowiedziałam się, że są to pielgrzymi do Valvanera a nie do Santiago.
Znowu nocleg w Logroño (2014)
16.30. Logroño. Albergue przy kościele Santiago, jak w zeszłym roku. Przyjęła mnie serdecznie starsza para hospitaleros. Tym razem dostałam łóżko w dużej sali na parterze, a nie materac na podłodze. Jestem sama, umyłam się i do łóżka.
Nastawiłam budzik na 19-tą. 19.30. Msza. Starszy ksiądz widząc w mojej ręce credencial kazał mi czekać w zakrystii. Był trochę roztrzepany, ale sympatyczny. Wróciłam do albergue. Hospitaleros przygotowali kolację. Zupa krem z dyni, tortilla espanola, salata, wino, jogurt. Byliśmy tylko w trójkę.
6 listopada 2014, czwartek
Logroño. Zbudziłam się jak zwykle kilka minut przed piątą. Spałam bardzo dobrze. Wzięłam wczoraj znowu podwójny ibuprofen, pomógł.
Przeszłam do mostu, żeby zrobić jeszcze jedno zdjęcie.