Wydaje mi się, że za każdym razem (poza pierwszym), gdy szłam Camino Francés, nocowałam w León i zawsze pierwsze kroki kierowałam do katedry.
León, katedra
Jest to najbardziej „francuska” katedra w Hiszpanii, czwarta na tym miejscu. Zbudowana na wzór katedry w Reims. Budowa jej trwała sto lat od roku 1207. Ponieważ nie ma żadnych późniejszych przybudówek zachwyca czystością trzynastowiecznego gotyku. Jest też wspaniale wyeksponowana na dużym placu. Wielokrotnie, o różnych porach roku i dnia, nawet gdy katedra była zamknięta, chodziłam po tym placu przyglądając się jej portalom.
W środkowym tympanonie portalu głównego przestawiony jest Sąd Ostateczny, Chrystus jako Sędzia w otoczeniu aniołów oraz klęcząca Maria i Jan Ewangelista. Pod nimi to, co czeka wiernych i grzeszników po śmierci, niebo albo piekło. Piekło jest wyjątkowo okrutne. Trzy wielkie głowy połykają grzeszników. Obok dwa wielkie kotły z gorącą smołą stoją na ogniu. Do tych kotłów diabły wrzucają grzeszników. Inne diabły mieszkami podtrzymują ogień.
Kolumna dzieląca portal główny przedstawia piękną Virgen de la Blanca. Wcześniej pisałam o kościele pod jej wezwaniem w Villalcazar de Sirga i cantigas na jej cześć króla Alfonso X Mądrego. Największy zachwyt wzbudzają witraże. Chyba jest to największy zbiór trzynastowiecznych i czternastowiecznych witraży w całej Hiszpanii. W następnych latach, gdy wchodziłam do katedry zawsze odkrywałam w niej coś nowego.
Wspomnę tylko o nagrobku króla Ordoño II de León (871-924). Pierwotnie skromny nagrobek w okresie gotyku dostał bardzo dekoracyjną oprawę. Znajduje się w obejściu katedry za głównym ołtarzem. Ostatnio nagrobek poddany został gruntownej konserwacji. Ordoño II był pierwszym królem pochowanym w León. Brał udział w wielu bitwach z Maurami ze zmiennym skutkiem.
Almanzor
Rozkwit miasta za panowania Ordoño II i następców zahamowały najazdy Almanzora jakie ten wódz muzułmański podejmował w całej Hiszpanii w 977, 988, 997 roku.
Czas chyba, żeby napisać trochę o tym wodzu, który dla hiszpańskich chrześcijan był diabłem wcielonym, coś w rodzaju lokalnego Czyngis-chana. Chyba nikt wcześniej nie zrobił takiego spustoszenia w Hiszpanii jak właśnie on. Napadał na królestwa Aragónii, Nawarry, Kastylii dotarł nawet do Portugalii i zniszczył Coimbrę. Na francuskim szlaku do Composteli, ucierpiało wiele miasteczek i miast jak Pampeluna, Burgos, Sahagún, León czy samo Santiago de Compostela, które Almanzor zrównał praktycznie z ziemią. Z jakiegoś powodu nie zniszczył grobowca apostoła.
Wywiózł natomiast z ówczesnej katedry wszystkie dzwony i zawiesił je w meczecie w Kordobie jako lampy.
W Nawarze nękał króla Sancho II Garcés, który w końcu za cenę pokoju i spokoju do kosztownych podarków dołożył także swoją córkę Urrakę (882). Almanzor ożenił się z Urraką. Musiała jednak przejść na islam i zmieniając imię na Abda. Miała z Almanzorem syna, Abda ar-Rahmana. Ich małżeństwo trwało dwadzieścia lat, trwało by zapewne dłużej, gdyby nie śmierć Almanzora w 1002 roku. Udane małżeństwo z Urraką nie zmniejszyło jego napaści w głąb lądu. W 988 napadł na León niszcząc miasto i burząc rzymskie mury obronne.
W 1002 po licznych wygranych bitwach przyszła kolej na klęskę. Doszło do niej w bitwie w rejonie Calatañazor. Przeciwko Maurom wystąpił na czele wojsk Kastylii, Nawarry i Leónu władca Leónu Alfons V. Almanzor odniósł ciężkie rany, które przyczyniły się później do jego ślepoty. W sierpniu 1002 roku podczas podróży powrotnej z wyprawy do Medinaceli, niedaleko klasztoru San Millán de la Cogolla ciężko chory Almanzor zmarł na artretyzm.
San Isidoro
W 1994 zwiedziłam również kościół San Isidoro. Chyba nigdy nie zapomnę panteonu z romańskim freskami w San Isidoro. Za następnych pobytów nie zawsze miałam okazji odwiedzać museo San Isidoro, ale do kościoła zaglądałam za każdym razem. To pierwszy bodaj kościół pod tym wezwaniem na drodze do Composteli.
Św. Izydor z Sewilli zmarł w 365 roku. Przez35 lat zarządzał archidiecezją sewilską. Uchodzi za najwybitniejszego z biskupów-świętych, jakich wydała Hiszpania. Mówiono o nim, że polotem dorównywał Platonowi, wiedzą – Arystotelesowi, wymową – Cyceronowi, wszechstronnością – Didymowi, powagą – św. Hieronimowi nauką – św. Augustynowi, a jego świętość życia porównywano do św. Grzegorza Wielkiego. Pozostawił po sobie wiele prac, z których najsłynniejsza jest czymś w rodzaju średniowiecznej encyklopedii. Liczące dwadzieścia ksiąg jego Etymologie stanowiły, aż do poznania oryginalnych tekstów starożytnych autorów, podstawowe źródło wiedzy o matematyce, astronomii, muzyce, medycynie, geografii i wielu innych dziedzinach nauki.
Kanonizacja formalna św. Izydora z Sewilli odbyła się dopiero pod koniec szesnastego wieku. W 1722 r. papież Innocenty XIII ogłosił św. Izydora Doktorem Kościoła i ustanowił 4 kwietnia dniem wspomnienia w Kościele powszechnym. Za papieża Jana Pawła II w roku 1999 Papieska Rada do Spraw Środków Społecznego Przekazu ogłosiła św. Izydora z Sewilli, twórcą pierwszej w historii ludzkości bazy danych i Patronem Internetu.
Nie wiedział tego wszystkiego Ferdynand I Wielki, pierwszy król Kastylii i od 1037 też León, kiedy w 1063 przeniósł do tam szczątki San Isidoro. Maurowie oddali relikwie w zamian za trybut w złocie jaki mieli zapłacić królowi. Wiedzieli, że dla chrześcijan relikwie wiele znaczą i potrafili to wykorzystać. W każdym razie Ferdynand I Wielki sprowadził je do León a jego żona Sancha dla spoczynku relikwii tego wielkiego uczonego i świętego, ufundowała kościół San Isidoro. Król przeznaczył ten kościół także na mauzoleum dla siebie i swoich potomków. I właśnie krypta kościoła, w której znajduje się panteon królewski olśniła mnie swymi romańskimi freskami.
Panteon królewski
Ta „romańska sykstyna” powstała pod koniec XII wieku i zdumiewa intensywnością koloru i nadzwyczaj dobrym stanem zachowania. Centralna kopułę zajmuje Chrystus-Pantokrator w mandorli otoczony symbolami czterech ewangelistów. Jeden z łuków ograniczających kopułę ozdobiono osobliwymi rustykalnymi scenami przedstawiającymi poszczególne miesiące roku. Sam panteon składający się z dwóch niewielkich kaplic czy raczej krypt został zbudowany w latach 1054 -1063. Pochowano w nim 11 królów i 12 królowych, w tym Ferdynanda I i jego żonę Sanchę, ponadto sześć infantek i dwóch infantów. Te skromne sarkofagi, które kryją w sobie prochy ludzi, którzy w mniejszym lub większym stopniu rządzili lub wpływali na losy Asturii, León, Nawarry i Galicji od X-XII wieku.
Na sarkofagu królowej Sanchy, fundatorki tego wspaniałego kościoła. wyryta jest data jej śmierci: 7 listopada 1067 roku. Przeżyła ponad pięćdziesiąt lat a jej życie, przebiegało niezwykle dramatycznie.
Odwiedzanie nekropolii to wędrówka po fascynującej historii. Nie potrzeba głębokich studiów, czasami wystarczy imię i daty wyryte na grobowcach w by poczuć ten dreszcz emocji, który prowadzi do León dawnych czasów.
Nazwa León
Nazwa León nie pochodzi ani od Leona, ani od lwa, jak myślałam, ale od legionu rzymskiego Legio Septima (Siódmy Legion) który stacjonował tu na prawym brzegu rzeki Bernesga.
Chronił on rzymskie prowincje przed wojowniczymi góralami z Asturii i Kantabrii. Obóz został przekształcony w miasto, do dziś zachował starożytny zarys starówki na planie prostokąta i potężnymi murami z czterema bramami, którymi otoczone było miasto. (FOTO mury) Miejscowa ludność długo opierała się Wizygotom, którzy ostatecznie zajęli miasto w 586. Maurowie zdobyli miasto w 712, ale w 850 odbił je Ordoño I król Asturii (821-866).
Museo de León
Museo de León przeważnie świeci pustkami. „Cristo de Carrizo” to prawdziwy jego klejnot. Jest to Chrystus ukrzyżowany z kości słoniowej z XI wieku. Ma dużą głowę, duże oczy, duże ręce i mały korpus.
Albergue
Zawsze w León nocuję w Albergue del Monasterio de las Benedictinas (Carbajalas). Lubię je chociaż w sezonie jest wypełnione po brzegi. Ma atmosferę prawdziwego schroniska. Przyjemne jest pomieszczenie z dużym stołem, gdzie rano przygotowane jest dla pielgrzymów śniadanie a wieczorem można sobie zagotować wodę na herbatę. Miałam szczęście przebywać tam często wśród miłych osób. W 2002 byłam świadkiem ponownego spotkania Joana z Gerony i Ingi. Byłam pewna, że się spotkają, bo byli sobie przeznaczeni, ich znajomość na camino skończyła się małżeństwem.
Ostatnio poznałam tam księdza, który pracował na misji gdzieś w Afryce. Gdy dowiedział się, że jestem z Wrocławia zaniemówił. Moja mama, która już nie żyje, też była z Wrocławia. Mówię, że znałam wiele osób w Niemczech, którzy pochodzili z Wrocławia, ale od blisko siedemdziesięciu lat mieszkają tam Polacy, ponad pół miliona. A on, że nigdy nie spotkał Polaków, którzy mieszkają we Wrocławiu, że jestem pierwsza. Pytam się, co go tak dziwi. A on, że dziwi go, że we Wrocławiu mieszkają tacy ludzie jak ja. Naprawdę nie mogłam zrozumieć, o co mu chodzi.
Cały czas powtarzał, to nie możliwe, że we Wrocławiu mieszkają tacy ludzie jak ja. Zaczęłam odnosić wrażenie, że chyba z nim coś nie tak, i dałam spokój dalszej rozmowie. Z kolei ja nie mogłam uwierzyć, że jest misjonarzem. Mówił, że ma doktorat z teologii i filozofii, a nie wiedział, że we Wrocławiu, mogą mieszkać tacy ludzie jak ja.
Plaza del Grano
Albergue Benedyktynek znajduje w starej dzielnicy León. Zawsze mnie urzeka znajdujący się przy nim plac (Plaza del Grano) ze swą osiemnastowieczną fontanną. Nawierzchnia placu wyłożona jest naturalnymi kamieniami o różnych wielkościach (kocie łby). Ciężko się po tym chodzi, zwłaszcza gdy nogi są obolałe, ale wygląda uroczo i oby nie przyszło władzom miasta to zmienić (a słyszałam, że są jakieś zakusy na modernizację placu.) Nigdzie nie widziałam tak pięknych kocich łbów, prawdopodobnie są to kamienie rzeczne, może nawet wydobyte z dwóch leońskich rzek Bernesgi i Torio. Na fontannie te rzeki symbolizują dwa małe naguski oparte o kolumnę.
Nazwa placu przypomina, że w dawnych czasach prowadzono tu sprzedaż zboża i chleba. Dzisiaj plac zapełnia się tylko podczas uroczystości świątecznych takich jak na przykład Semana Santa. Nie pamiętam, czy wcześniej były już kamienne ławki wokół fontanny. Wydaje mi się, że nie, że siedziałam na ziemi opierając się o obudowę basenu fontanny. Widać stamtąd przylegający do placu romański kościół – Iglesia del Mercado, którego nazwa też przypomina o handlowym charakterze tego miejsca. Jeżeli katedra budzi mój podziw to ta niewielka budowla wzrusza mnie. Ma ona też drugą nazwę Santa Maria del Camino. W swoim skromnym, nastrojowym wnętrzu przechowuje piętnastowieczną figurę Virgen del Camino, patronkę miasta.
San Marcelo
Ważnym dla miasta kościołem jest też San Marcelo. Nie sposób go nie zauważyć, bo ma wysoką wieżę a poza tym znajduje się w centrum miasta niemal tuż przy Casa Botines Gaudiego i Palacio de los Guzmanes.
Święty Marcelo jest również patronem miasta. Był centurionem armii rzymskiej. Kiedy w 298 roku obchodzono urodziny cesarza Maksymiliana i jak zwykle przy takiej okazji składano ofiary rzymskim bogom, Marceli jako chrześcijanin odmówił udziału. W miejscu, gdzie obecnie stoi kościół publicznie wyznał swoją wiarę w jednego Boga. Został za to skazany na śmierć przez ścięcie głowy mieczem. Wyrok wykonano dzień później 30 października 298 roku. Niejaki Kasjan protokolant podczas procesu Marcelego, oburzony wydanym wyrokiem odmówił dalszej pracy. Za co został również ścięty 3 grudnia tego samego roku. Dzisiaj srebrny relikwiarz z prochami świętego umieszczony jest pod stołem ołtarzowym.
Kościół został ufundowany przez króla Asturii Ramiro I już w 850 roku, na miejscu wcześniejszej kaplicy i jest jednym z najwcześniejszych miejsc kultu w León. Przypuszcza się, że został zniszczony przez około 995 przez Almanzora i potem był wielokrotnie przebudowywany. Często pomija się te wspaniałe średniowieczne kościoły, bo tuż koło nich są dwie potężne budowle świeckie i one przykuwają uwagę.
Casa Botines
Są to Casa Botines i Pałac Guzmanów. Gdy zobaczyłam po raz pierwszy kamienny potężny gmach Casa Botines nie byłam zachwycona. Przytłaczał mnie swoim ciężarem. Nie domyślałam się zupełnie jego funkcji. Gdy dowiedziałam się, że twórcą jest Gaudi, spojrzałam na niego uważniej, ale nie mogłam się pozbyć pierwszego wrażenia. Casa Botines była trzecią i ostatnią budowlą jaką Gaudi zaprojektował poza Katalonią. FOTO
W 1996 roku budynek poddany był gruntownej renowacji. Obecnie jest własnością banku Caja España.
Kilka lat temu przed budynkiem umieszczono rzeźbę w brązie, która przedstawia siedzącego na ławce Gaudiego, szkicującego na desce ten projekt.
Elvis
Na ulicy (calle Ancha 9), która prowadzi do katedry jest sklep z pamiątkami „Gnomos”. Przy jego wejściu stoi już od lat ponadnaturalnej wielkości plastikowa figura Elvisa Presleya. Są różne sposoby zwracania uwagi. Jestem ciekawa, gdzie właściciel go kupił, bo chyba nie zamówił? Gdy sklep jest nieczynny Elvis jest widoczny za kratami sklepu.
Apteka
Na tej samej ulicy Ancha jest też stara apteka zaprojektował ją Juan Madrazo y Kuntz, architekt, który w latach 1869-1879 restaurował katedrę. Ciekawostką, o której muszę wspomnieć jest to, że drugi człon nazwiska „Kuntz”, pochodzi od polskiego malarza Tadeusza Kuntze-Konicza (pisałam o nim na studiach pracę seminaryjną), którego córka wyszła za jednego z Madrazo. Juan Madrazo y Kunz jest więc dalekim krewnym polskiego malarza. Otóż Juan Madrazo będąc w León, zaprojektował aptekę, która dzisiaj nadal zachowała dziewiętnastowieczne wyposażenie i spełnia swą funkcję Apteka od 1829 roku jest ciągle w rękach tej samej rodziny.
Paco Perez Herrero
Czasami udaje mi się zauważyć jakąś tablicę pamiątkową na murze domu, ostatnio z Paco Perez Herrero (1906-1986) na Calle de la Sal. Jest to płaskorzeźba, która przedstawia sympatycznego starszego pana w kapeluszu i z muszką. Dopiero z Internetu dowiedziałam się, że był dentystą i poetą, i bardzo barwną postacią León. Inni poeci poświęcali mu nawet swoje wiersze. Był on dla León kimś takim, jak Piotr Skrzynecki dla Krakowa. Wszyscy w znali Paco i go kochali, z okazji stulecia urodzin ufundowano mu tę tablicę i nawet nazwano jedną z ulic jego imieniem.
Juan del Enzina
Z kolei na początku Calle Ancha, którą zwykle wracałam z katedry do schroniska zobaczyłam wysoko na lodziarnią skromną tablicę z napisem: Aqui tuvo su casa propia y habito Juan del Enzina (Tu miał swój własny dom i mieszkał Juan del Enzina). Tym razem chodzi o jedną z najważniejszych postaci renesansu w czasach Królów Katolickich. Był kompozytorem, poetą a przede wszystkim dramatopisarzem, nazywanym ojcem hiszpańskiego teatru. Juan del Enzina (1463-1529) urodził się w Salamance lub w niedalekiej Encinie, której nazwę przyjął jako nazwisko. Jego ojciec Juan Fermoselle miał warsztat szewski.
Enzina odebrał gruntowne wykształcenie, wykazał się wielkim uzdolnieniami, dużo podróżował a pod koniec życia osiadł w León na stanowisku prepozytora (przewodniczący kapituły kanoników) katedry.
San Marco
Gdy już się zacznie zwiedzać León, to trudno skończyć. Opuszczając miasto, czeka nas jeszcze jedna budowla i to w swych początkach związana bezpośrednio z pielgrzymami, a mianowicie wielkie Convento San Marco. Nie sposób je ominąć wychodząc z miasta w stronę Santiago. FOTO
Początki budowli sięgają XII wieku, kiedy to powstał skromny budynek na obrzeżach otoczonego murem miasta, wzdłuż brzegów rzeki Bernesga. Mogli tam mieszkać „ubodzy Chrystusa”. Następnie powstała świątynia, szpital i schronisko dla pielgrzymów do Santiago. Ponadto, budynek był główną siedzibą w Królestwie León Zakonu Santiago. W 1176 roku pierwszym przeorem klasztoru został, Pedro Fernandez de Castro (1115-1184), który był też pierwszym mistrzem Zakonu Santiago. W 1184 roku i został pochowany w tutejszym kościele. W XVI wieku, średniowieczny budynek znajdował się w opłakanym stanie, tak że został zburzony.
Budowę nowego klasztoru umożliwiła dotacja Ferdynanda Katolickiego w 1514. Budowa ciągnęła się bardzo długo, bo do XVIII wieku. Na początku XVIII wieki nastąpiła poważna rozbudowa budynku, powstało przedłużenie fasady. Na medalionach autorstwa słynnego rzeźbiarza francuskiego pochodzenia, Juana de Juni (1505-1577) ukazane są postaci ze świata grecko-łacińskiego i historii Hiszpanii (Hercules, Priama, Hektora, Aleksander Wielki, Hannibal, Juliusz Cezar, Trajan, Judyta, Lukrecja, Isabella, Karol Wielki, Bernardo del Carpio, Cid, Ferdinand, Karol I i Filip II).
Ta gigantyczna budowla, która dzisiaj mieści parador, kościół i muzeum miała na przestrzeni swych burzliwych dziejów wielu użytkowników. Najtrudniej jest mi sobie wyobrazić, że w tym pięknym pałacu mieściło się też więzienie. Najwybitniejszym jego „mieszkańcem” był Francisco de Quevedo 1580-1645. Został tutaj uwięziony na zlecenie hrabiego-księcia Olivaresa (1587-1645), który w tym samym czasie protegował malarza Diego Velazqueza u króla Filipa IV.
Francisco de Quevedo poeta i polityk Złotego Wieku w Hiszpanii żalił się z więzienia na wielką surowość strażników, na zimno, wilgoć, na brak opieki lekarskiej i wiele innych niedogodności pisząc w swojej celi: „Żywot świętego Pawła”, „Stałość i cierpliwość świętego Hioba” i „Bożą Opatrzność”. W 1643 r opuścił San Marco ze zrujnowanym zdrowiem. Ostatnie lata spędził w swym majątku w Torre de Juan Abad. Zmarł dwa lata później we wrześniu 1645 r.
Arturo Pérez-Reverte uczynił Queveda jednym z głównych bohaterów swej bestsellerowej serii Przygody kapitana Alatriste.
Na placu przed San Marco znajduje się rzeźba w brązie siedzącego, zmęczonego pielgrzyma. Bardzo ją lubię i zawsze przy niej choć na chwilę się zatrzymuję. Jej twórca José María Acuña López (1903-1991) jest też autorem rzeźby Peregrino luchando contra el viento (Pielgrzym pokonujący wiatr)koło O’Cebreiro
28 listopada, piątek 2014
Kupiłam bilet do muzeum katedralnego. Przypomniałam sobie szybko, że już tu byłam. W krużganku nagrobki i rzeźby: Symeona, Zachariasza, Santiago. Na samym wstępie na ścianie piękna kamienna Madonna z Dzieciątkiem i fundatorem. Madonna ma czarne oczy. To jakiś kamień albo szkło, wyglądają jak soczewki kontaktowe. Efekt niesamowity. Jezus i donator mają tylko puste miejsca po takich soczewkach. Rzeźba jest z XII wieku a jej wspaniałe szaty Madonny przypominają Chrystusa z fryzu z Carrion de los Condes.
Ledwie ochłonęłam po tym pierwszym cudzie a już następna kamienna Madonna z Dzieciątkiem, tym razem trzynastowieczna z Mansila de los Mulas z dużymi śladami polichromii i złoceń. Spojrzałam jej w oczy, malowane. Jest tu też relikwiarz dzieło Enrique de Arfe (1475-1545) wybitnego złotnika pochodzenia niemieckiego. Wspominałam go już wcześniej w Sahagún. Wspaniały relikwiarz przechowuje relikwie San Froilán, świętego, o którym tutaj usłyszałam po raz pierwszy. Zmarł w r. 904. Poświęcony jest jemu portal południowy w katedrze w León.
Po wyjściu z muzeum katedralnego zajrzałam do Palacio Guzman można było wejść do środka z przewodnikiem. Ponieważ byłam sama, miałam przewodnika tylko dla siebie. Niewiele zrozumiałam i zapamiętałam z historii pałacu, ale dowiedziałam się, że lew występujący w herbach, gdy ma koronę to dotyczy to prowincji León a lew bez korony dotyczy miasta León. Ta informacja była warta biletu wstępu.
Do kościoła San Isidoro, można wejść jeszcze za darmo. W ołtarzu głównym wielki malowany obraz składający się z malowanych 24 tablic i rzeźbioną Madonną z aniołami.
Muzeum otwierają o 16-ej. W czwartek wieczorem za darmo, udało się, bo był właśnie czwartek. Zwiedzanie tylko z przewodnikiem i rygorystyczny zakaz fotografowania. Chciałam zrobić zdjęcie i o mało nie wyprowadzili mnie z muzeum. Widziałam wielkie księgi muzyczne. Teraz rozumiem, dlaczego pulpity musiały być takie duże i solidne. Nadal robi na mnie wrażenie panteon, że swym romańskim malarstwem i nagrobki. Byłam już wyczerpana, ale zajrzałam jeszcze do Museo de León. To moja ostatnia droga, więc żegnam się ze moimi ulubieńcami. Za każdym razem jak tam jestem fotografuję te same obiekty, między innymi, wieloosobowy, malowany relief w drewnie, choć przy nim miałam na początku chwile wahania czy warto.
Wydawał mi się nie najwyższej klasy a jednocześnie przez swą żywą kolorystyką przykuwał moją uwagę. Dopiero ostatnio przeczytałam kogo przedstawia i ze względu na temat jest dziełem wyjątkowym. Otóż przedstawia wspomnianego już wyżej świętego Marcelo, patrona León. Jest on wraz z żoną Nunio i jakimś małym dzieckiem przedstawiony w środkowej kwaterze a po bokach po sześciu przedstawieni są ich synowie. Najbardziej mnie zaskoczyło, że każdy z synów podpisany jest swoim imieniem. Mamy więc dwanaście imion takich jak: Servando, Germάn, Fausto, Januario, Marcial, Emeterio, Caledonio, Facundo, Primitivo, Claudio, Lupercio, Victorico. Jeżeli legendą jest, że San Marcello miał dwunastu synów, to nie jest ona młodsza niż czternasty wiek, bo z tego okresu pochodzi dzieło.
Po Museo de León wróciłam do albergue. Po drodze kupiłam kawałek empanady i zjadłam ją z herbatą przy stole w albergue. Wieczorem byłam jeszcze na vísperas (rodzaj mszy) u benedyktynek.
28 listopada, piątek 2014
9.40 W barze czekam na otwarcie Museo de San Marco. Pada. W zakrystii jest piktogram jezuity Stanisława Czenkowskiego, który się tu uwiecznił wypisując litery na ścianie, najprawdopodobniej w drodze do Santiago, niespodzianka. Nie widziałam tego napisu za poprzednim razem.
17.54. Usiadłam przed katedrą. Palą mnie stopy, ale zrobił się piękny wieczór. Niebo zaróżowiło się od słońca. Spotkałam Fleur. Wynajęła sobie hotel przy placu katedralnym.
29 listopada, sobota 2014
Przed pobudką obwieszczaną muzyką, byłam już w łazience i spokojnie umyłam zęby. Potem zaczął się tłok. Spakowałam plecak, zjadłam śniadanie. Na pożegnanie uściskałam hospitalerę, która wydawała się być surowa, krzyczała na wszystkich, kto choć w najmniejszym stopniu nie stosował się do reguł narzuconych przez siostry. Gdy ją przytuliłam i podziękowałam rozpogodziła się. Poinformowała mnie jak iść dalej, dała mi listę czynnych schronisk, czułam, że życzy mi jak najlepiej. W sumie udany był przydłużony pobyt w schronisku i nawet wyspałam się.
León. 8.10. Jestem już gotowa do drogi, ale wchodzę San Isidoro i czekam na mszę w capilla Santo Martino. Było kilka osób. Niemal tych samych co poprzedniego dnia. Po mszy dostałam od księdza pieczątkę do mojego credencialu i błogosławieństwo na drogę.
Ostatnie spojrzenie na San Marco, na tę niesamowitą stumetrową fasadę. Pada, jest ponuro, czepiam się żółtego koloru nielicznych liści na drzewach przy moście. Są odrobiną radości szarego poranka. Jak zawieje silniejszy wiatr to ogołoci drzewa do końca. Chętnie posiedziałabym nad rzeką Barnesgą,, ale pogoda nie po temu. Próbuję jednak wydłużyć przejście mostem na drugą stronę rzeki, bo tam już kończy się stary León.