Do Hornillos del Camino w 2014 szłam z Rabé de las Calzadas U wylotu wioski minęłam kaplicę Nuestra Señora del Monasterio po kilkunastu minutach doszłam Fuente de Praotorre.
Fuente de Praotorre
To ważne miejsce dla pątników w lecie, można napić się wody i odpocząć w cieniu drzew, ale trzeba zejść kilka metrów z drogi. W 2010 roku, kiedy szłam tędy w listopadzie, dokładnie 3 listopada o 13.30. Przy studni siedział mężczyzna, chyba chłop pracujący w polu, musiało mu być bardzo ciepło, skoro rozebrał się do pasa. Dzień był rzeczywiście słoneczny. Nie byłam specjalnie spragniona, nie zeszłam więc do studni. Powiedziałam mu z daleka hola i poszłam dalej, słyszałam, że mi odpowiedział.
Gdybym znała hiszpański to byłby to świetny moment, żeby z nim porozmawiać dowiedzieć się czegoś o jego życiu w tej okolicy, jeżeli chciałby mówić. Rzadko jest okazja do nawiązywania znajomości z miejscowymi na drodze.
Tym razem (2014) przy Fuente de Praotorre spotkałam Francuza z Lille. Był osiem miesięcy w drodze, Santiago, Fatima i wiele innych miejscowości kultu, a teraz idzie do Rzymu. Był młodym seminarzystą. Szedł bez pieniędzy z namiotem.
Meseta
Cały czas niebo było pochmurne, wiał zimny wiatr. Ogromne otwarte przestrzenie, zielone pola z oziminą i jeszcze niezasiana zorana ziemia. Jak szłam przez mesetę w sierpniu przeważał kolor złota, a teraz dominuje zieleń i różne odcienie ziemi. Nie czułam bólu i to było wspaniałe, ale wzięłam ibuprofen. Chciałabym, żeby ktoś kto przeczyta ten tekst, nie brał ze mnie przykładu w braniu tabletek przeciwbólowych, w każdym razie nie tak często jak ja. Przypłaciłam to później rozległym zawałem serca.
Hornillos del Camino
W 2002 szłam pustą drogą przez pola miałam jeszcze wtedy nadzieję, że jak będę wolno szła to silne bóle stóp, które zaczęły się w Burgos ustąpią same z siebie, ale niestety nie ustąpiły. Nie wiem, jak to wytrzymałam, ale nie przyszło mi nawet do głowy, że mogłabym drogę przerwać i wrócić do domu albo wspomagać się autobusami. Zmieniło się to po latach.
W Rabé de las Calzadas nie było jeszcze chyba wtedy schroniska, ale na pewno mogłam się zatrzymać w Hornillos del Camino, w albergue tuż przy kościele. Zdziwiłam się, gdy przeczytałam, że w średniowieczu były tutaj aż trzy hospicja. Miejscowość nazywała się wówczas „Forniellos” (piecyk), co w tamtych czasach odnosiło się do czynnych pieców ceglanych i wapniowych.
Legenda o kogucie
Wioska liczy dziś 53 mieszkańców i zapewne dumna ze swej bogatej historii. Przypomina się tu legendę z czasów napoleońskich związaną z kogutem. Przegrane w hiszpańskiej wojnie o niepodległość oddziały Napoleona wycofywały się do granicy. Jedna z wojskowych grup, nieuzbrojona, zmaltretowana i głodująca pojawiła się na obrzeżach Hornillos. Wykorzystując moment, kiedy ludzie znajdowali się w kościele na Mszy Świętej, zrabowała kurniki, nie zostawiając miasteczku ani jednej kury. Zabite kury żołnierze ukryli w bębnach zostawionych na Placu La Fuente.
Powróciwszy z kościoła mieszkańcy spostrzegli, że w kurnikach nie ma ani kur, ani kogutów, które były podstawą ich wyżywienia. Razem z burmistrzem na czele, wszyscy zebrali się na placu La Fuente i zażądali od Francuzów wyjaśnienia. Ci jednak zaprzeczyli, aby mieli z tym coś wspólnego. Kobiety zaczęły płakać i błagać o pomoc Św. Antoniego i wtedy wydarzył się cud. Jeden z kogutów zapiał z wnętrza bębna odkrywając występek. Od tamtej chwili kogut stał się symbolem miasteczka Hornillos a Plac Fuente otrzymał nazwę Placu Koguta i biały kogut wieńczy teraz studnię.
Pierwszy raz nocowałam w Hornillos dopiero w 2009 w lipcu. Podczas drogi zanosiło się na deszcz i wiał lekki wiatr, wymarzona pogoda do wędrówki w lecie. W tym okresie nie mogłam już przejść dziennie więcej niż 20 km. Dostałam łóżko na dole, przy samych drzwiach. Odpoczęłam trochę i wyszłam na placyk ze studnią z kogutem. Czułam się na nim jak w sieni domu, z której mogę wchodzić do różnych pokojów, tak blisko siebie były albergue, kościół i restauracja. Kościół parafialny San Roman to chyba drugi po kościele Cirauqui pod tym wezwaniem na drodze. Zapewne dzisiejsza późnogotycka budowla stoi na miejscu wcześniejszej.
Patron kościoła św. Roman
Wystrój ma późniejszy, wczesnobarokowy. W ołtarzu głównym znajduje się patron kościoła święty Roman męczennik z Antiochii, który jak wielu innych wyznawców Chrystusa padł ofiarą prześladowań antychrześcijańskich za czasów cesarza Dioklecjana, wyżej Madonna wśród aniołów, po bokach święci Piotr i Paweł oraz inni święci, kilka ołtarzy bocznych jak na przykład z Madonną i Dzieciątkiem w towarzystwie świętej Barbary z wieżą i Izydora Oracza z prawdziwymi kłosami zboża.
W innym ołtarzu Ukrzyżowanie ze strasznym wężem trzymającym w uzębionej paszczy czerwone jabłko. Wychodzi z czaszki pod stopami Chrystusa. Z tego samego czasu co gotycki kościół są wsporniki w postaci głów podtrzymujące żebra sklepienia. Jedna z nich świetnie zachowana przedstawia kobietę w czepcu. W kościele jest też chrzcielnica romańska oraz figurka Dzieciątka Jezus przy krzyżu i malunki na dolnych kwaterach bocznego ołtarza.
Na Placu Koguta w ogródku siedzieli pielgrzymi. Przyszła Jana z Pragi, Liboria z Belgii, Jirina i Helena z Czech. Ta ostatnia już czwarty raz była na camino, ale pierwszy raz szła z Saint Jean Pied de Port. Wcześniej robiła krótsze odcinki. Nie chciało mi się szukać sklepu i gotować więc poszłam na obiad z Heleną i Liborią do baru Manolo, dołączył też do nas Gerard ze Schwarzwaldu. Wyruszył z domu na rowerze. Świetnie wyglądający sześćdziesięciolatek, ale zbytnią gadatliwością bardzo nas zmęczył.
Wieczorem w schronisku, dostałam od Liborii tabletkę przeciwbólową a od Jiriny trochę voltarenu, bo wtedy też bolała mnie stopa. I ból ustąpił. W Hornillos byłam też w 2010 na początku listopada. Schronisko było otwarte, ale kościół i bar już nie. Cieszyłam się, że rok wcześniej dokładnie obejrzałam kościół. Zrobiliśmy sobie jedzenie we własnym zakresie w kuchni. Było sporo ludzi mimo późnej jesieni.
San-Bol
Jak już wspominałam w 2002 nie zatrzymałam się w Hornillos, mimo bolących stóp szłam dalej wolno i ostrożnie. 5 km za Hornillos koło San-Bol minął mnie Michael z Niemiec. Gdy zauważył jak wolno idę poradził mi żebym zrezygnowała z dalszej drogi lub zatrzymała się gdzieś na kilka dni i wyleczyła nogi, bo idąc z bólem „ist kein Spass”, czyli żadna przyjemność. Miał rację, to nie była przyjemność, ale ciągle jeszcze wierzyłam, że ból przejdzie. Zeszłam jednak sto metrów w lewo z drogi, żeby odpocząć w albergue w San-Bol. Korciło mnie już podczas pierwszych pielgrzymek, żeby tam zajrzeć, bo to samotne w polu albergue wyglądało bardzo intrygująco.
Albergue położone jest w pobliżu ruin, pozostałości po konwencie i szpitalu de San Baudillo, należącego do zakonu św. Antoniego. Leczeni byli w nim pielgrzymi cierpiący z powodu Fuego de San Anton (ogni świętego Antoniego), średniowiecznej choroby podobnej do trądu. Budynek służył pielgrzymom długie lata 1146 -1791.
Odpoczynek w San-Bol
Było około południa. W schronisku na łóżkach odpoczywało kilka osób. Położyłam się i ja. Dziewczyna, która zastępowała hospitalero zaproponowała odpłatnie obiad i prawie wszyscy się zgodzili, więc leżeliśmy na łóżkach czekając na makaron z sosem pomidorowym. typowy obiad pielgrzyma. W schronisku nie było żadnych sanitariatów. Za budynkiem znajduje się niewielki basen, do którego wpływa woda ze źródła. Służyła ona do wszystkiego, do picia, mycia się i do prania, miała też działać leczniczo. Wsadziłam moje obolałe .stopy. Patrzyłam stamtąd na piękną drogę wijącą się między pagórkowatym terenem i zdecydowałam, że pójdę wolno dalej.
To bardzo oryginalne albergue prowadził wtedy jakiś Niemiec. Chciałam go poznać, ale akurat wyjechał na dwa dni. Gdyby był może bym tutaj została, żeby z nim porozmawiać. Nie czułam się dobrze, ale było jeszcze kilka godzin letniego dnia i wolałam je spędzić na drodze, wśród złotych łanów zbóż i kwiatów polnych, niż w ciasnym, dusznym schronisku. W 2003 czułam się świetnie, szłam wówczas z Tardajos. Miałam już dobrych kilka kilometrów w nogach, poza tym padało i wiał silny wiatr, więc znowu zeszłam z drogi by odpocząć w San-Bol. Ówczesny hospitalero nie poczęstował mnie nawet wodą i trochę zdegustowana poszłam dalej. Jak się okazało San-Bol mimo różnych swoich uroków nie było dla mnie.
San-Bol. 18 listopada 2014, godz. 12.30 Wiedziałam, że schronisko o tej porze jest zamknięte, ale zeszłam z drogi by odpocząć przy basenie ze źródlaną wodą i otaczających go drzewach. Wypiłam resztki wina i zjadłam ciastka. Usiadłam na pniach drzewa, bo na metalowych ławkach byłoby zbyt zimno. Napiłam się wody ze źródła, w którym kiedyś moczyłam obolałe nogi. Odbijały się w niej otaczające basen drzewa. Po raz pierwszy uległam naprawdę urokowi tego miejsca. Zrobiłam kilka zdjęć, choć wiedziałam, że nie sfotografuję tego, co tutaj czułam. Ktoś budował się obok albergue po drugiej stronie ścieżki, wykorzystując stare kamienie i nową cegłę. Może to będzie nowe albergue?
Wyszłam z San-Bol po 13-ej. Do Hontanas miałam jeszcze 5 km. Co za wspaniałe uczucie, że przeszłam 15 km i nie czułam ani zmęczenia, ani bólu. Pobyt w Santo Domingo de Silos mnie naprawdę uzdrowił.
Cały dzień nie chciało wyjrzeć słońce, wiał wiatr i na początku marzłam w ręce. Miałam na sobie wszystkie ciepłe rzeczy jakie zapakowałam do plecaka, jeszcze mogłabym nałożyć koszulę i rajstopy, ale zarezerwowałam je na zimniejsze dni. Nie miałam niestety rękawiczek, które bardzo by mi się przydały. Zgubiłam je pierwszego zimnego dnia. Jakoś rękawiczki nie trzymają się mojej osoby. Bardzo liczyłam wtedy na cieplejsze dni.