Droga do Hontanas wije się lekkimi zakolami.
Wioska, jak inne w tych okolicach kamienna, cudownie jest wpasowana w pofałdowany teren i do ogólnego kolorytu. Tylko górująca wyraźnie nad otoczeniem wieża kościoła przypomina o ważności tej drogi, jako Camino de Santiago czyli drogi do grobu św. Jakuba.
W 2003 wzięłam w Hontanas w prywatnym schronisku pieczątkę i poszłam dalej, właścicielka była rozczarowana, że nie zostałam na noc, bała się, że nie będzie miała pielgrzymów. Myślę, że dzisiaj nie musi się już bać. Tego dnia dobrze się bardzo czułam i zamierzałam dojść do San Nicola.
Hontanas czy Fontanas
Nazwa wioski odnosi się do dobrego zaopatrzenia w wodę wsi z różnych źródeł a powstała przez przesunięcie się spółgłoski z „Fontanas“ na „Hontanas“. Kościół (Iglesia de la Immaculada Concepción) pochodzi z XIV wieku. Przy kościele znajduje się jedna z zabytkowych fontann, które dały nazwę wiosce. Za każdym razem piłam tam wodę, która zawsze smakowała wybornie.
Domenico Laffi, włoski pielgrzym i podróżnik z XVI wieku wspomnina Hontanas w swej relacji z pielgrzymki, zwracając uwagę na fontanny.
Świadkami związków miejscowości z drogą do Santiago de Compostela jest dawne schronisko „Hospital de San Juan” zwane też Domem Francuzów „Mesón de los Francéses”. Zostało niedawno odrestaurowane i służy ponownie jako schronisko dla pielgrzymów.
W 2002 przed Hontanas przepakowałam się, ubrałam podwójne skarpety licząc na to, że będę odczuwać mniejszy ból przy chodzeniu, bo nie pomogła mi woda lecznicza w San-Bol.
Gdy w 2010 szłam tędy na początku listopada było tak ciepło, że można było wygrzewać się na słońcu. Ciągle mam w oczach dwie młode francuski leżące na betonowej ulicy.
Odpoczywałam wtedy z innymi pielgrzymami w barze „Puntido”.
18 listopada 2014. Hontanas miało tego dnia miejscem mojego noclegu. Rozważałam też Hornillos, gdyby bolały mnie nogi. W Hornillos byłam jednak przed jedenastą i czułam że jestem w stanie zrobić 11 km do Hontanas, poza tym znałam już dobrze Hornillos a w Hontanas, podobnie jak w Rabé de las Calzadas nigdy wcześniej nie nocowałam. Nie było nic co mogłoby mnie zatrzymać w Hornillos, zamknięty kościół, bar też, a hospitalero w tamtejszym albergue, nie pozwolił nawet skorzystać z kuchni, bym mogła zagotować wodę na herbatę. Nie próbowałam go naciskać.
Byłam szczęśliwa, że mogę iść dalej. Droga była naturalna kamienisto-błotnista. Wolałam taką stokroć bardziej od wybetonowanej. Na wzniesieniach szumiały wielkie betonowe wiatraki. Na drzwiach albergue w Hontanas było napisane „el descanso” (przerwa). Nie zrozumiałam o co chodzi a jakiś chłop powiedział mi, że albergue jest cerrado czyli zamknięte. Na pobliskiej Casa Rural przeczytałam, że pokój dla jednej osoby kosztuje 30 € postanowiłam więc iść dalej.
Bar w Casa Rural
Byłam już poza miasteczkiem, ale wróciłam się. Byłam głodna i chciałam coś zjeść przed dalszą drogą. Weszłam do baru w Casa Rural. Siedzieli tam pielgrzymi i dowiedziałam się od nich, że albergue jest abierto (otwarte), że prowadzi je ta sama właścicielka co w Casa Rural. Zjadłam menu i zdecydowałam się zostałać na noc w albergue.
W albergue zastałam Takumi z Osaka, Jun hee, Song i Elizabeth z Południowej Korei. Była nas spora gromadka około 20 osób, towarzystwo międzynarodowe, Włosi, Niemcy, Koreańczycy, Japończyk. Saskia młoda Niemka zaczęła w Burgos, był to jej pierwszy dzień. Właściwie wszyscy szli tego dnia z Burgos poza trzema Koreankami, które nocowały w Hornillos. Ja jedna szłam z Rabé de Calzadas.
Miejsca przy stole były zajęte. Weszłam więc do łóżka by zrobić notatki. Było ciepło, bo napalono w kozie. Wygrzewała się przy niej Takumi z Osaka. Dalia Niemka czuła się dobrze w towarzystwie Szwajcara. Włoch Mateo z okolic Genui przeglądał przewodnik. To takie typowe obrazki z albergue. Na dworze było już ciemno. Cieszyłam się, że zawróciłam i mogłam już odpoczywać. Moja komórka nie łapała zasięgu, choć inni nie mieli trudności, nie rozumiałam dlaczego. Wstałam z łóżka i zeszłam znowu do baru. Pozostałe pątnicze towarzystwo było też w barze.
Znowu w barze
Zamówiłam piwo. Miałam zasięg, więc wysyłałam zdjęcia na Facebooka i do mojej przyjaciółki Ani. Wróciłam do albergue. Było bardzo gorąco od ognia w kozie, blisko której miałam lóżko. Długo nie mogłam zasnąć. Następnego dnia chciałam dojść do Castrojeriz, mijając po drodze ruiny Convento de San Antón
Convento de San Anton
Pamiętam jak w 2002 z pięknej naturalnej drogi wyszłam na szosę i znalazłam się przy ruinach Convento de San Antón z XV. To co dziś zostało z dużego kompleksu klasztornego to ruiny wielkiego gotyckiego kościoła. Historia jak zwykle na Camino de Santiago jest wcześniejsza. Alfons VII kastylijski już w 1146 roku ufundował tu kościół i szpital pod wezwaniem św. Antoniego Pustelnika, którymi opiekowali się mnisi francuscy. Miejsce szybko stało się ważnym ośrodkiem odpoczynku dla pielgrzymów zmierzających do Santiago. W szczytowym okresie rozwoju na przełomie XIV i XV wieku ośrodek ten składał się z wielkiego kościoła gotyckiego, klasztoru, hospicjum, szpitala, pomieszczeń gospodarczych, młyna na spiętrzonym tamą strumieniu oraz ogrodów i pól uprawnych. Dzisiejsze ruiny pochodzą właśnie z tego okresu.
Leczenie choroby zatrucia pokarmowego
Ostatnio obeszłam tę ruinę z drugiej strony, gdzie jest mur i pola. Jest naprawdę imponująca. Kompleks klasztorny de San Anton zyskał sławę nie tylko na Camino de Santiago, ale w całej Europie, ze względu na tutejsze lecznictwo a zwłaszcza skuteczne leczenie choroby zwanej ogniem św. Antoniego. Było to zatrucie pokarmowe spowodowane nadmiernym spożyciem sporyszu występującego w ziarnach zbóż. Objawami zatrucia były halucynacje, przykurcze mięśni, martwica tkanek (w szczególności kończyn). Pielgrzymi cierpieli masowo na tę chorobę i w szpitalach prowadzonych zakonników antoninów mogli uzyskać pomoc.
Idąc tędy pierwszy raz byłam zdumiona, że przez jedną z naw kościoła biegnie asfaltowa szosa do Castrojeriz i szlak do Santiago.
W 2003 między murami, pod dachem z plandeki powstało schronisko czynne tylko w lecie. Tego lata zacinało deszczem, więc weszłam do środka, zostałam przez hospitalero poczęstowana gorącą kawą i to było bardzo miłe. Wyobrażam sobie, że w pogodną noc musi być tu bardzo przyjemnie, na świeżym powietrzu, którego tak brak w salach zamkniętego schroniska.
Na koniec chciałabym napisać kilka słów o Domenico Laffim, ponieważ będę o nim jeszcze wspominała w dalszych artykułach. Urodził się w 1636 roku w Bolonii. Był wyświęconym kapłanem. Podróżował co najmniej trzy razy do Santiago de Compostela (1666, 1670, 1673) i raz do Jerozolimy. Po pielgrzymkach do Santiago przemierzył Półwysep Iberyjski do Cap Finisterre, Lizbony, Madrytu, a nawet Kordoby i Granady. Opisywał swe podróże w książkach. W pierwszej z nich opisał swe pielgrzymki do Santiago de Compostela. Była ona szeroko rozpowszechniona we Włoszech, zanim nie popadła w zapomnienie w XVIII wieku.
Laffi podaje w niej bardzo dokładne informacje o pielgrzymce św. Jakuba w XVII wieku, o przebytych miejscowościach i ich mieszkańcach, ich strojach i obyczajach. miejętnie opisuje budynki i dzieła sztuki, także te, które już nie istnieją, a o których informacje są dostępne teraz tylko w jego książce.
W 1988 roku historyk sztuki James Hall odkrył książkę w Bibliotece Brytyjskiej, przetłumaczył ją i ponownie zredagował. Od tej pory wiele informacji o miejscowościach na Camino de Santiago czerpie się z książki Domenico Laffiego.
Bardzo ciekawa informacja o zatruciach sporyszem, gdzieś czytałem, że to niedoceniane zjawisko było, mające duży wpływ na zdrowie i psychikę ludzi wczesnego średniowiecza…..