Długo marzyłam o noclegu w Eremita San Nicola. Dlatego w 2002 roku, podczas mojej pierwszej samotnej pielgrzymki miałam nadzieję, że moje marzenie się spełni.
W roku 1994 nocowaliśmy w Castrojeriz. Następnego dnia wyszliśmy przed 7 ą. Chcieliśmy jak najdłużej iść w chłodzie, bo sierpniowe dnie były bardzo gorące. Wkrótce wyszło słońce i oświetliło okolicę. Zalśniło skoszone zboże. Nigdy wcześniej ścierniska nie robiły na mnie takiego wielkiego wrażenia.
Meseta
Podchodziliśmy najpierw pod górę by wejść na plateau i dłuższy czas iść w górą po równym terenie mając wokół wielką przestrzeń składającą się z błękitnego nieba i złotych, skoszonych pół.
Chyba w Castrojeriz usłyszałam po raz pierwszy słowo meseta. Nie znałam przed pielgrzymką w Hiszpanii takiego krajobrazu. Jeżeli nawet wcześniej były odcinki bez wiosek i bez drzew jak na przykład do Los Arcos to jednak trzymałam się ziemi, a na mesecie miałam wrażenie, że się unoszę. Gdy schodziłam w dół to tak jakbym wracała na inny poziom, bardziej realny. Wokół były ścierniska a między nimi pola młodych słoneczników, intensywnie zielonych liści i łodyg i jaskrawo żółtych kwiatów. Wszystkie zwrócone w jedną stronę, do słońca. Dla ludzi mieszkających na wsi może jest to normalny widok, ale dla mnie był to cud. Tysiące kwiatów wyciągało twarze w jedną stronę jakby śpiewały hymn do słońca.
Eremita San Nicola
Mniej więcej po 10 km doszliśmy do eremity San Nicola. Drzwi były otwarte. Hospitalerzy wbili nam w paszporty sello (pieczątki) i poczęstowali kawą. W tym starym romańskim, niewielkim kościele było albergue na kilkanaście miejsc. Bardzo żałowałam, że jest tak wcześnie, bo chętnie spędziłabym tam noc.
W 2002 w Castrojeriz dałam się namówić na obiad, ale nie na nocleg.
Pierwszy nocleg w eremita San Nicola
Na drodze z Castrojeriz do San Nicola spotkałam Giuseppe, Włocha, który kończył drogę w najbliższym miasteczku. Podarował mi swój kij. Jak twierdził nie będzie mu już potrzebny. Pożegnaliśmy się jak przyjaciele, miałam w końcu kij, który w drodze jest czymś szczególnym i chyba nie tylko dla mnie. Przed drzwiami kaplicy San Nicola na ławce siedział chłopak i moczył nogi. Wkrótce zrobiłam to samo. Poczułam się dobrze w przedpołudniowej ciszy i spokoju tego miejsca. Znałam już wcześniej to miejsce, kaplicę, zamienioną na schronisko, ale możliwość spędzenia w jej romańskich murach nocy było dla mnie i marzeniem i wielkim przeżyciem.
Historia Eremity San Nicola
W XIII wieku budowla należała do zakonu maltańskiego i służyła jako szpital dla pielgrzymów. Teraz (sądzę, że nadal) tradycję opieki nad pielgrzymami sprawują księża z Perugii, którzy odremontowali kaplicę i w 1994 urządzili w niej schronisko. Wspólna kolacja miała miejsce o 20 albo 21ej. Przed kolacją była krótka msza i rytualne mycie nóg (symbolicznie jednej nogi) pielgrzymom. To chyba jedyne takie miejsce na drodze. Czułam się pielgrzymem. Moje od Burgos bolące stopy, pragnęły troski, więc wystawiłam też swoją.
Chciałam po pielgrzymce wrócić do swojego zwykłego życia w mieście, odmieniona. Następnego dnia rano wstałam pierwsza, wstali też hospitalerzy, by pobłogosławić mnie na drogę. Było to naprawdę bardzo wzruszające.
Rok później w 2003 byłam tam znowu. Przyszłam z Tardajos. Do San Nicola dotarłam zmęczona, ale nie obolała, jak w roku poprzednim. W 2003 moje nogi sprawowały się doskonale. Nie wzięłam więc udziału w rytuale mycia nóg.
Australijka Fiona
Na mniej więcej dwie godziny przed kolacją przyszły trzy młode dziewczyny. Były kolorowe i radosne. Wszyscy w albergue ożywili się. Zapamiętałam najlepiej drobną, niebieskooką Australijkę Fionę. Była jak egzotyczny motyl, jej kolorowy ubiór rzucał się w oczy, ale i ona sama, jej serdeczny sposób bycia chwytał za serce. Stała się natychmiast główną postacią wieczoru. W pewnym momencie stanęła przed schroniskiem naprzeciw zachodzącego słońca i odśpiewała mocnym, pięknym głosem całą „Sommertime”. „Musiałam to zrobić – powiedziała, z wdzięczności, że jestem na drodze”. Później grała na gitarze i śpiewała inne, chyba własnej kompozycji, piosenki.
Wprowadziła wszystkich w doskonały nastrój. Swoje współtowarzyszki spotkała na drodze i od kilku dni wędrowały razem. Kolację, oprócz włoskich trzech hospitalerów, obsługiwała też młoda dziewczyna. W trakcie drogi do Santiago, gdy doszła do San Nicola, postanowiła zostać w schronisku kilka dni dłużej i służyć pielgrzymom. Następnego dnia miała wyruszyć dalej. Fionie bardzo spodobał się ten pomysł i postanowiła ją zastąpić ku dużej radości hospitalerów.
Most na rzece Pisuerga
Ostatni raz nocowałam w San Nicola w roku 2009. Przyszłam z Castrojeriz około 9 rano znowu obolała i zmęczona, zapytałam się czy mogę położyć się na łóżku i tak przeleżałam a właściwie przespałam aż do południa. Potem wstałam i wyszłam na zewnątrz, chciałam bardzo zobaczyć most na rzece Pisuerdze za dnia. Ostatnio byłam na nim przed świtem, kiedy było jeszcze ciemno. Jest to ostatni most prowincji Burgos, za nim zaczyna się prowincja Palencja.
Historia tego mostu sięga XI wieku, a do jego budowy przyczynił się jeden z moich ulubionych królów – Alfons VI. Most ulegał zniszczeniom i przebudowom, ale nadal zachował swoje średniowieczne piękno, jego szare, kamienne łuki odbijają się w błękicie wody, wokół zieleń szuwarów. To prawdziwa oaza na niemal pustynnym krajobrazie mesety.
Stałam na moście oparta o jego nagrzany od słońca mur i patrzyłam w wodę. Nurt rzeki był ledwie dostrzegalny, jakby nie chciało się jej płynąć w ten upalny dzień. A mnie nie chciało się iść dalej. Wróciłam do schroniska i położyłam się znowu do łóżka. Rano przeszłam mostem rzekę i odwróciłam się, by popatrzeć na San Nicola. Słońce właśnie wschodziło i wydawało się, że jak czerwona kula przetoczy się przez most. Zasłoniło kaplicę i jej otoczenie, potem podskoczyło do góry i stał się dzień.
W 2010 jak przechodziłam tędy w listopadzie schronisko było zamknięte. Za murami San Nicola w ogródku wisiały wyschnięte winogrona. Zjadłam kilka. Dwie czerwone róże przylgnęły do muru kaplicy, zrobiłam to samo ciesząc się ciszą i słońcem.
Dni były już krótkie i musiałam iść dalej. Z mostu spojrzałam na rzekę Pisuergę, odbijało się w niej niebo i kilka chmurek. Młode platany ustawione w równych rzędach jak żołnierze, gubiły swoje ostatnie pożółkłe liście. Wiele z nich wpadło do rzeki i poruszało się w jej leniwym nurcie. Pożółkły szuwary wodne i krzaki okalające brzegi.
rzeka Odra
Nie wiedziałam, że rzeka przy Castrojeriz, która płynie pod mostem nazywa się Odra jak rzeka, którą oglądałam z okna mojego mieszkania we Wrocławiu. Może wcześniej nie było napisu albo go po prostu nie zauważyłam. Tamtejsza Odra jest rzeką niezbyt dużą i płytką, ale na tablicy informacyjnej były zdjęcia dwóch rodzajów pstrągów, które ją zamieszkują. Droga prowadzi przez most rzymski, pod którym nie ma już śladu po rzece.
Odcinek z Castrojeriz do San Nicola, należy do moich ulubionych, chociaż w upały może dać się we znaki. Mało tu drzew a na samej drodze nie ma ich w ogóle. Po przejściu około 1 km podchodzi w górę, na wyniesioną równą wyżynę. Podczas pięknego i słonecznego dnia w drugiej połowie listopada było chłodno. Widoki wspaniałe, można się nimi naprawdę cieszyć. Nie spieszyłam się. Nie miałam żadnych planów.
Fenomen tych gór na tym polega, że są one płaskimi wzniesieniami. Ta równa wielka powierzchnia pokryta jest w lecie łanami zbóż a na jesieni zoraną ziemią. Dzień był piękny, słoneczny z lekkim zimnym wiatrem. Zbyt długo nie można odpoczywać, bo mimo wszystko, robiło się szybko zimno.
Położyłam się w zbożu
Kiedy pod koniec czerwca 2002 szłam do San Nicola ścieżką między polami, w którymś momencie naszła mnie ogromna ochota, żeby wejść w pole pszenicy i położyć się. Zrobiłam to. Leżałam tak chyba z godzinę, a może dwie wsłuchując się w szelest wyschniętego zboża i wdychając jego zapach. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek leżała w zbożu. Takie pomysły mogłam zrealizować tylko podczas wędrówek. Jestem wdzięczna drodze za to niesamowite przeżycie.
Trochę dalej rozciągała się Palencia. Gdy po raz trzeci szłam tą drogą, buldożery wżerały się w ziemię, wykopując wielkie rowy by je zalać później betonem i z polnych ścieżek uczynić szerokie, wygodne betonowe drogi dla rowerzystów i samochodów.
Nie mogłam na to patrzeć. I chyba właśnie wtedy widząc jak niszczą naturalną, moją ukochaną mesetę, pomyślałam, że już tam nigdy nie wrócę, że następnym razem do Santiago pójdę przez „Via dela Plata” z Sewilli. I tak się stało w 2005, 2006 i 2007 nie byłam na camino Francés. Ale zatęskniłam tak bardzo, że mimo złej sprawności po operacji biodra (2007) powędrowałam znowu w zaczynając od w 2008 z Saint Jean Pied de Port do Burgos.
20.11. 2014 godz.14.00 Eremita San Nicola. Z drugiej strony kaplicy, tej słonecznej było ciepło. Usiadłam na kamieniu, przy ścianie kaplicy, gdzie nie było wiatru. Są takie chwile, że chce się płakać z wdzięczności za te wszystkie przeżycia jakie dostarcza droga. Ale żeby sobie przypomnieć, że nic nie trwa wiecznie dopadły mnie muchy, które pojawiają się natychmiast przy słonecznej pogodzie. Róże były bardziej zwiędnięte niż ostatnim razem. Zjadłam znowu trochę wyschniętych winogron. Słoneczny, szczęśliwy dzień. Posiedziałam nad rzeką patrząc na odbijające się w wodzie chmury i drzewa oraz światło słońca. Nigdzie nie musiałam się spieszyć. I to jest cudowne uczucie. Najbliższe nieznane mi schronisko w Itero de la Vega było w listopadzie otwarte i tam zamierzałam przenocować.