9 listopada 2010 roku spałamw El Burgo Ranero po raz pierwszy. Do schroniska doszłam o 13.30. Był już młody Niemiec Christian. Łóżka były na piętrze a na dole coś w rodzaju salonu z dużym stołem, przy którym wieczorem zrobiliśmy wspólną kolację. Był też kominek, dopiero co zapalony.
I na dole i na górze było bardzo zimno, bałam się myśleć jak będzie w nocy. Z godziny na godzinę było nas coraz więcej. Przyszła Suzi, Julio, dwie Francuski, Koreanka i Hiszpan. Była też Polka mieszkająca w Niemczech. Potem doszła Natalie i Assunta z Walencji. Natalie i Koreanka nie chciały uczestniczyć w kolacji i poszły spać.
Albergue w El Burgo Ranero
Wcześniej rozmawiałam z Natalie, źle się czuła, miała spuchniętą stopę, tak jak ja w 2002. Szczerze jej współczułam. Długo rozważała co robić, choć rozsądne wyjście było jedno, odpocząć tydzień.
Na to jednak nie mogła sobie pozwolić i zdecydowała się na powrót do domu. Assunta z Walencji zrobiła jej masaż nóg, przy okazji i ja się załapałam. Och, gdyby tak codziennie ktoś masował mi stopy o ile lżej byłoby mi chodzić. Przy kolacji zaczęłam rozmawiać z Susi z Drezna. Była to malutka, drobniutka trzydziestolatka wyglądała jak dziecko i miała głos jak dziecko. Z początku jej głos irytował mnie, ale przy bliższym kontakcie polubiłam ją, nawet bardzo. Miała ogromną ochotę mnie odwiedzić i obiecała, że na pewno to zrobi.
Susi Łużyczanka
Dałam jej więc mój adres. Odbywała pielgrzymkę na rowerze, miała różne dolegliwości zdrowotne, ale była bardzo dzielna. Pod jej lewym okiem zgromadziła się ropa i bardzo ją bolało. Miałam ze sobą propolis. Po posmarowaniu powieki ropa zaczęła wyciekać. Może pomógł propolis a może przyszedł czas. Długo rozmawiałyśmy. Susi była Łużyczanką. Miała ze sobą biblię w tym języku. Po łużycku rozmawiała przez telefon ze swoją mamą. Chyba się o tym nie myśli, że w za zachodnią granicą Polski mieszkają też Słowianie.
Była między nami duża różnica wieku, ale nie czułam jej. Niestety nie napisała ani nie przyjechała do mnie. Może zgubiła notes. Żałowałam, że nie zapisałam jej adresu. Susi obok Ruth, o której później opowiem, była tą znajomością na Camino, której nie chciałam stracić. Ale straciłam obie.
Schronisko w El Burgo Ranero nosi imię Domenico Laffi, włoskiego podróżnika, wędrowca i pisarza, który urodził się w 1636 roku koło Bolonii. Trzy razy odbył pielgrzymkę do Santiago 1666, 1670, 1673. W książce, w której je opisuje Laffi wspomina, że w El Burgo Ranero były pallozas – tradycyjne celtycko-iberyjskie okrągłe domy, które dziś jeszcze można zobaczyć na Camino w O’Cebreiro.
Laguny i żaby
Wioska założona jest wzdłuż jednej ulicy, która kiedyś nazywała się Camino Francés. Obecna nazwa wioski bierze się stąd, że wioska należała do rynku (El burgo) Sahagún, a drugi jej człon Ranero odnosi się do żab, które słychać tutaj w otaczających wioskę lagunach. Nie byłam tu nigdy na wiosnę, kiedy słychać głośny rechot żab i śpiewy różnorodnego ptactwa.
Następnego dnia wszyscy wyszli przed ósmą, została tylko Natalie, która musiała czekać na pociąg do 14-ej, bo w El Burgo Ranero, tej niewielkiej wiosce jest stacja kolejowa. Posiedziałam z nią półtora godziny i pożegnałyśmy się. Poszłam w złą stronę i musiałam się wrócić. Zapytałam dwoje stojących na ulicy Koreańczyków o drogę, a oni, że nie wiedzą, bo czekają na autobus do León. Wróciłam szybko do schroniska, żeby powiedzieć Natalie, o autobusie. Bardzo się ucieszyła. Pomogłam jej dojść na przystanek i wejść do autobusu. Pomachałyśmy sobie na pożegnanie.
26 listopada 2014 środa
EL Burgo Ranero. Dostałam ostatnie miejsce na dole. W sklepie zrobiłam zakupy pomidory, dwa banany, czekoladę i bagietkę. Rozpogodziło się. Zaczęło świecić słońce. Fleur siedziała już przy stole, obok niej chłopak, widać było, że mu się podoba.
El Burgo Ranero. 6.43. Zimno w łóżku. Po raz pierwszy użyłam dodatkowo koca. Myślałam, że nie wejdę pod prysznic, ale woda była gorąca. Nagrzała się znowu. Wczoraj z Sahagún szłam 5 godzin w tym odpoczynek w barze w Bercianos, dla mnie to rewelacja. Droga o tej porze jest znośna, mimo to nabawiłam się pęcherza w prawej stopie, pierwszego na tej drodze. Położyłam się do łóżka chyba przed ósmą, miałam więc czas, żeby się zregenerować.
Ciemno i zimno, ale trzeba opuścić albergue
Hospitalera Maite przyszła o ósmej rano i była zła, że nie wszyscy wyszli. Wczoraj wieczorem przy wspólnej kolacji była miła, teraz wyraźnie okazywała swe niezadowolenie. Została nas czwórka Helga z Norwegii, Ania, Polka z Kanady i jakiś Hiszpan, który chyba czekał na Helgę. Fleur wyszła wcześniej, ale wróciła się po kijki. Byłyśmy z Anią rozczarowane, bo chciałyśmy opuścić albergue dopiero o dziewiątej, gdy będzie już w pełni jasno i trochę cieplej. Wyszliśmy jednak wszyscy o 8.10. Ania z Hiszpanem i Helgą szybko popędzili naprzód, potem Fleur i ja na końcu.
Była gęsta mgła, która utrzymywała się chyba przez następne dwie godziny. Droga była identyczna jak do El Burgo, może tylko drzewa jakby trochę młodsze. Wydawała się bez końca, kilka razy widziałam zarysy wioski Reliegos, ale to było tylko złudzenie. Tuż przed Reliegos, droga trochę skręciła, a na horyzoncie pokazał się parawan z drzew.
Krajobraz stał się trochę bardziej urozmaicony, przestraszyłam się, że pomyliłam drogę, ale zobaczyłam Helgę, więc się uspokoiłam. Minęłam Fleur a potem Helgę, które zrobiły sobie przerwę na śniadanie, a ja szłam bez przerwy, by jak najszybciej dojść do baru. Zaczęłam też odczuwać ból w lewym kolanie, więc chciałam jak najszybciej usiąść w cieple i odpocząć, ponadto spociłam się, a na dworze było zimno.
Reliegos i meteoryt
Omijałam zawsze Reliegos, ale gdy ostatnio dowiedziałam się, że 28 grudnia 1947 roku spadł tam meteoryt i tym faktem żyje wioska do dziś postanowiłam się w niej zatrzymać. 28 grudnia jest dla mnie datą szczególną, bo tego dnia urodziła się moja córka Asia. Chciałam koniecznie zobaczyć miejsce, w które walnął ten meteoryt. „Otóż w dzień Święta Niewiniątek o godzinie 8 rano – mówił jeden z mieszkańców wioski w TV – kiedy mieszkańcy jak zwykle spokojnie wstawali do swych prac gospodarskich dał się słyszeć potężny huk. Niektórzy myśleli, że rozbił się samolot, inni, że nastąpił gdzieś jakiś wybuch.
To był meteoryt, który spadł na ulicę 5,5 metra od domu Ramira Santa Marta, który żyje jeszcze i pamięta to wydarzenie”. Meteoryt wbił się w ziemię na głębokość 35 centymetrów.
Waga meteorytu (chondrytu L5) wynosiła 8.9 kilogramów. Jest to ostatni skatalogowany meteoryt w Hiszpanii. Obecnie znajduje się na wystawie w Narodowym Muzeum Nauki w Madrycie. Wioska, jak pokazały prowadzone tam prace archeologiczne, ma bardzo starą historię sięgającą paleolitu. W Reliegos zbiegały się trzy różne drogi rzymskie. W 465 miejscowość została splądrowana. Za czasów Rekonkwisty (tutaj w latach 718-910) osada była wspomniana jako ważna osada na Campus Gothorum (polach Gotów). Po inwazji Maurów miejsce zostało opuszczone, a pola zamieniły się w zarośla i gaje dębowe.
Dopiero przybycie tu Mozarabów z południa ożywił obszar wokół Río Esla ponownie. Poczyniono tu liczne odkrycia z okresu średniowiecza. Budownictwo wioski charakteryzuje się tradycyjnymi lepiankami o konstrukcji drewnianej. Do gliny jako wzmacniacza używa się żwiru, drewna i kruszonej słomy. Pszczelarze robią tu ule z wikliny i smarują gliną.
Na wzgórzach miejscowości jest wykopanych ponad siedemdziesiąt piwnic, z jednej strony służą one do produkcji i przechowywania wina, z drugiej do przechowywania wędlin i innych produktów.
Reliegos, pomidory i najlepsza tortilla
Reliegos jest dobrze znany w Hiszpanii ze swych pomidorów, które czasami można kupić w sezonie na madryckich rynkach. Dowiedziałam się też, że w barze Gil II podają najlepszą na camino tortillę, tym bardziej chciałam się tam zatrzymać.
Wchodząc 11.20 do Reliegos rozglądałam się przede wszystkim za barem Gil II. Cieszyłam się na myśl o ciepłej tortilli z lampką wina. Zastałam w środku Anię i Hiszpana, którzy właśnie wychodzili. Po chwili przyszła Helga, zamówiła lampkę czerwonego i café solo. Ja niestety nie dostałam tortilli, bo już została zjedzona. Robi ją teraz nie sam właściciel baru, ale jego córka Beatriz i ona osobiście mi o tym powiedziała. Skoro nie było tortilli española to wzięłam tortillę francésa, lampkę verdejo i cafe solo. Chciałam porozmawiać z Bea (tak przedstawiła się Beatriz) ale była zajęta rozmową z miejscowymi chłopami. Czekając zamówiłam jeszcze jedno verdejo i na końcu urujo café.
Zapłaciłam prawie 8€. Helga wyszła a przez okno zobaczyłam Fleur jak mija bar i idzie dalej. Dowiedziałam się w końcu tylko tyle, że nie ma zaznaczonego miejsca, gdzie spadł meteoryt. Wyszłam z baru trochę rozczarowana. Widząc na ulicy starszą mieszkankę Reliegos, nie dałam za wygraną i zapytałam ją o miejsce upadku meteorytu. Zaczęła się śmiać. Właśnie na nim stoję – mówi. Była wtedy czteroletnią dziewczynką i pamięta tylko wielki huk, a potem dużo obcych ludzi we wiosce. Ludzie wspominali długi czas, a teraz żyją już innymi sprawami. Poklepała mnie po ramieniu i życzyła buen camino. Dziwiłam się, że mieszkańcy wioski nie wykorzystali tego wydarzenia jako atrakcji turystycznej.
Z Reliegos do następnej miejscowości Mansanilla de los Mulas jest około 6 kilometrów. Nocowałam tam co najmniej dwukrotnie.