Zanim opowiem o noclegu w Cizur Menor przypomnę jeszcze kilka faktów z Pampeluny.
Średniowieczny most Magdaleny na rzece Arga, którym wchodzi się do Pampeluny trudno sfotografować, bo zarośnięty jest krzakami. Stary kamienny krzyż ma z jednej strony Matkę Boską z Dzieciątkiem z drugiej ukrzyżowanego Chrystusa.
Dalej jest wielka brama z herbem miasta oraz potężne mury cytadeli i pierwsze domy. Na pierwszym placu znajduje się zabytkowa fontanna.
W 1993 podczas pierwszej pielgrzymki, upadł mi przy niej aparat. Odpadł mu kawałek plastiku z obudowy, ale aparat nadal działał. Dźwigałam w plecaku 15 filmów. Po powrocie do domu okazało się, że od tego miejsca wszystkie slajdy były poruszone, nieostre. Byłam uzależniona od fotografowania a strata zdjęć była dla mnie zawsze bardzo bolesna. Niestety przeżywałam ten ból wielokrotnie. W czasie, gdy miałam aparaty analogowe gubiłam filmy. W 2004, gdy wróciłam z aparatem i po raz pierwszy ze wszystkimi filmami, okazało się, że popsuła się maszyna w zakładzie fotograficznym i zniszczyła wszystkie filmy.
Na cyfrówkę przeszłam dopiero w 2008
Na cyfrówkę przeszłam dopiero w 2008 jak skradziono mi nowy aparat analogowy. Co to była za ulga w plecaku. Od tego czasu nie gubiłam już filmów, ale działy się jakieś dziwne rzeczy z kartami. Dlaczego mi się to działo? Myślę dzisiaj, że ze strachu. Bardzo przeżywałam za każdym razem camino i bałam się, że bez zdjęć wszystko co widziałam zapomnę. I rzeczywiście w dużym stopniu zapominałam te drogi, z których gubiłam filmy. Ale czy trzeba wszystko pamiętać. Dzisiaj żałuję, że ani razu nie przeszłam camino bez fotografowania. A ta szansa już się chyba nie powtórzy.
W 1993 w Pampelunie na jednej z ulic zgubiłam strzałki i jakiegoś mieszkańca spytałam niepewnie, czy wie, gdzie jest Camino de Santiago, a on całkiem zwyczajnie, wskazał mi ręką ulice jakimi powinnam iść dalej. Wtedy byłam w szoku, to tak jakbym na przykład zapytała się mieszkańca Białegostoku jak dojść pieszo do katedry wrocławskiej. Dziś mnie to już nie dziwi.
Zrobiłam dalsze 5 km do Cizur Menor
Pampeluna przez lata nie dała mi okazji do przenocowania. Schronisko mieściło się dawniej w starych zabudowaniach przy kościele San Saturnino. Gdy w 2002 roku doszłam tam zmęczona z Zubiri tak jak za poprzednich pobytów nie było w nim miejsca. Wydawało się, że bez porządnego odpoczynku nie jestem w stanie zrobić ani jednego kroku więcej. Hospitalera zaproponowała mi wzięcie prysznica i był to świetny pomysł. Po prysznicu i krótkim odpoczynku zrobiłam dalsze 5 km do Cizur Menor.
26 października 2014 godz. 17.05
Z pogotowia uradowana, że ból w biodrze nie jest spowodowany endoprotezą udałam się do nowego albergue, gdzie bez trudu dostałam nocleg.
27 października 2014 tylko do Cizur Menor?
Pampeluna. Albergue. Pobudka o 6.20. Nareszcie się wyspałam, więc nie narzekam. Obok mnie śpi Szkot, mniej więcej w moim wieku. Szedł z Arles i dziś kończy drogę. Nie poddaje się ogólnemu krzątaniu. W końcu zbudzili go. Wstał poszedł do toalety i położył się znowu. Leżę też. Widzę, że nad czymś myśli i patrzy na mnie jakby chciał mnie o coś zapytać. Uśmiecham się chcąc mu dodać odwagi. A on pyta, czy ja na prawdę idę dzisiaj tylko pięć kilometrów do Cizur Menor. Przecież to zaledwie godzina drogi, góra dwie. Co ja będę robiła, jak dojdę do schroniska.
Mówię, że dla mnie to nie problem, znajdę coś, co mnie zajmie. Zaczął mnie przepraszać, że nie mieści mu się to w głowie. Bo on idzie 30 do 40 km dziennie, a potem myje się, je i idzie spać dla niego to właśnie jest sens tej drogi. Bo to jest sens mówię, ale czasami, camino zmusza do innego sensu. Nie powiedziałam mu, że to już moje 20 te camino i były takie, że też chodziłam 30 do 40 km dziennie a nawet więcej. Teraz odpoczynki zajmują mi dużo więcej czasu niż samo chodzenie.
Pożyczyliśmy sobie dobrej drogi. Teraz odpoczynki zajmują mi dużo więcej czasu niż samo chodzenie.
Pampeluna. Albergue. Ktoś zabrał z lodówki moje banany. Dobrze, że miałam w plecaku pomidora, więc znowu zjadłam chleb z olejem i pomidorem. Zrobiłam sobie też herbatę. Najadłam się dobrze tym, co miałam. Wychodzę o ósmej idę wolno ulicami, fotografując jeden z pałaców po drodze i kilka herbów. Na końcu ulicy wchodzę do kościoła San Lorenzo. W dużej kaplicy jest kilka osób, będzie msza, zostaję. Uwielbiam podczas drogi uczestniczyć w mszach. Idę ulicą, na której co pięć metrów w betonowym chodniku znajduje się wtopiona muszla z mosiądzu (po co?).
Idąc już do Cizur Menor doszłam wychodząc z Pampeluny do małego kamiennego mostu. Była na nim jeszcze żółta strzałka, która zwróciła moją uwagę w 1993 i zrobiłam jej wtedy zdjęcie. Dodawała blasku starym, szarym kamieniom, wprost lśniła. Za każdym razem idąc do Cizur Menor fotografowałam ją. I choć powoli traciła swój blask, była dla mnie równie ważna. Miałam z nią jakiś dziwny związek. Była czymś więcej niż tylko trzema kreskami w kształcie strzałki. Teraz jest już bardzo wytarta, ledwie widoczna, ale czekała, na pożegnanie, na moją ostatnią drogę. Zrobiłam jej zdjęcie, po raz ostatni.
Trzy pątniczki, widząc moje zainteresowanie mostem zaczęły się na nim fotografować. Na ich prośbę zrobiłam im wspólne zdjęcie. Nie dostrzegły strzałki, tylko dla mnie była czymś wyjątkowym. Żółtą strzałkę na camino, kochałam najbardziej ze wszystkich znaków. Wiele emocji było z nią związanych. Gdy była widoczna, wiedziałam, że jestem na właściwej drodze. Dodawała mi siły, ale kiedy długo nie ukazywała się pozostawiała miejsce na wątpienie. Każdą nieuwagę płaciłam wydłużaniem drogi, a więc zmęczeniem, bólem nóg i często złym samopoczuciem. Po przekroczeniu drugiego mostu i autostrady widać już dwa kościoły Cizur Menor.
W Cizur Menor są dwa kościoły i dwa albergue.
Po lewej stronie szosy prowadzone przez siostry maltańskie i a po prawej prywatne. Za pierwszym razem 1993 spaliśmy po prawej stronie. Pamiętam dużą salę z łóżkami parterowymi a na każdym łóżku siedzieli pielgrzymi zajmując się swymi stopami, masując je, smarując i przekłuwając pęcherze. W powietrzu unosiły się opary różnych środków dezynfekcyjnych.
W 2002 wybrałam albergue przy kościółku romańskim pod wezwaniem św. Jana. Po dokonaniu zwykłych formalności, weszłam do kościoła, gdzie już niektórzy pielgrzymi czekali na mszę. Uderzyło mnie to, że siedzieli w wygodnych fotelach. Przez maleńkie i wąskie okienka wypełnione płytkami alabastrowymi wpadało łagodne światło. Na bocznej ścianie na konsoli św. Jakub. Przedstawiony był jako apostoł z księgą. Usiadłam na jednych z foteli. Patrzyłam na księdza na tle absydy i próbowałam domyśleć się, o czym mówi.
W kościele poznałam sympatycznego Benois, Francuza, który namówił mnie na obiad w pobliskiej gospodzie. Byli tam już inni pielgrzymi jak Walter, Niemiec z Saabrucken, który odbył już cztery razy pieszą pielgrzymkę do Composteli. Odkąd jest na emeryturze może sobie na to pozwolić. Mówił, że przechodzi dziennie od 15 do 20 kilometrów. Byłam później w tym schronisku z Ewą i Piotrem.
Albergue sióstr maltańskich jest nieczynne
27.10.2014 Cizur Menor. Albergue sióstr maltańskich jest nieczynne, drugie z prawej strony szosy jeszcze zamknięte, przyszłam za wcześnie. W pobliskim barze przeczekuję pijąc piwo. Po sezonie w albergue jest tyko na 8 miejsc. W drzwiach wita mnie miła kobieta. W ogródku przed schroniskiem, przy stole siedzi mężczyzna. Do złudzenia przypomina Osama bin Ladena.
Cizur Menor albergue prywatne
Mówię mu „ola” i wchodzę do środka, rzucam plecak na łóżko i idę do kuchni. Nie zjadłam nic w barze, bo liczyłam, że ugotuję coś w schronisku. W patelni są już ugotowane kluski, o których właśnie marzyłam. Pytam się hospitalery czy są do zjedzenia. A ona żebym zapytała się Nico, bo tak nazywał się Bin Laden. „To ja ugotowałem, ale jak chcesz możesz zjeść, ja już jestem po obiedzie”.
Siadłam obok niego i zaczynamy rozmawiać. Mieszka w Luksemburgu i stamtąd zaczął drogę. Strasznie narzekał na Francuzów. Ma 37 lat. Jest Holendrem, ale mieszka w Luksemburgu, bo jest taniej. Był kucharzem i kierowcą ciężarówki. Porzucił pracę i mieszkanie i teraz chce na camino znaleźć sens życia.
Albergue zapełniło się. Przyszedł Francis z Kanady i sześciu Koreańczyków. Wieczorem Nico zaproponował, że pójdzie na zakupy na wspólną kolację. Dałam mu 5 euro. Francis nie chciał się dołożyć a Koreańczycy mieli swoje jedzenie. Nico zrobił kolację, zapachy rozniosły się po całym albergue. Francis chętnie skorzystał z zaproszenia. Zjadł z nami i potem jeszcze z Koreańczykami. Wśród Koreańczyków najbardziej rozmowny szalenie sympatyczny Dżin Chan i jego syn Daniel.
Francis otrzymał miejsce w dużej sali obok. Choć nie lubię, jak jest ciasno, to jednak w naszym małym pokoju czuję się dobrze, śpię przy otwartym oknie.
Nico po kolacji dużo mówił o sobie, a im więcej mówił tym bardziej mu nie wierzyłam.10 lat temu był na amerykańskim obozie przetrwania w Rumunii. I tylko jeden z 16 osób wytrwał do końca. Miał wtedy 27 lat. Zapłacił za obóz 2000 €. Zasłuchałam się w to gadanie Nico i zapomniałam, że w kościele obok o 19.30 była msza. Nie pamiętałam tego kościoła i chciałam zobaczyć go w środku. Przed kolacją byłam po drugiej stronie szosy, gdzie jest romański kościół, ten z ale by zamknięty. Postawili obok niego wielki dom. Przy zamkniętym albergue była buda z psem.
Nico gadał i gadał,
narzekał na ból żołądka, jedząc chipsy i paląc papierosy. Wrócił znowu do narzekania na Francuzów, że go źle traktowali narzekał na wszystko i na wszystkich. Zapytałam go czy wie, że swym wyglądem przypomina Bin Ladena. Przytaknął. Może wystarczyłoby zgolić brodę – mówię a ludzie byliby życzliwsi dla ciebie. Czułam, że nie podobały mu się moje słowa. Pogłaskał się po brodzie z jakimś dziwnym uśmiechem i zadowoleniem, jakby to właśnie z niej był najbardziej dumny. Nagle ni z gruszki, ni z pietruszki zapytał mnie czy ja jeszcze uprawiam seks.
Byłam tak zaskoczona, aż mnie zamurowało. Uważałam to pytanie jest niedelikatne i niestosowne i dałam mu to poznać. A on, że właśnie seks go najbardziej interesuje, nie rozumie tematów tabu, przecież chodzi o naturalne potrzeby czy coś w tym rodzaju. Już od dłuższego czasu byłam zmęczona jego gadaniem, a teraz nie miałam ochoty siedzieć z nim ani chwili dłużej. Poszłam do łóżka. Ucieszyłam się, że następnego dnia Niko planuje dłuższy odcinek..
Pani Ireno, ten dziennik to moje odkrycie. Jestem zafascynowany. Od kiedy obejrzałem The way z Martinem Sheenem , przejście dopisałem do rzeczy które chciałbym zrobić przed śmiercią. Ale czy to mi się jeszcze uda? Póki co jest codzienne życiowe camino…. 🙂 Co do tych zatopionych mosiężnych muszli …. obawiam się że to kwestia piniążków z programów unijnych , podobnie to działa w Polsce gdzie przy istniejących drogach nastawiali znaków że trasa Green velo…. zdrowia i serdeczności życzę
dziękuję, że mnie Pan znalazł. Serdecznie pozdrawiam
dziękuję, że znalazł Pan mojego bloga. Serdecznie pozdrawiam