Nazwa Carrion de los Condes brzmi jak refren piosenki, powtarzanie go sprawiało mi wielką przyjemność. Carrion de los Condes znaczy po prostu hrabiowie z miasta Carrion, a nazwa miasta wzięła się od rzeki, która tam przepływa.
A ci hrabiowie to Diego i Fernando Gómez. Ich groby znajdują się w klasztorze San Zoilo. Zgodnie z legendą, opowiedzianą w poemacie Cantar de Mio Cid, hrabiowie byli tchórzliwi i przebiegli. Wbrew woli słynnego kastylijskiego rycerza El Cida (Cyda) ożenili się z jego córkami, które traktowali w niegodny sposób. Cyd zabił obu zięciów w sprawiedliwej walce a córki wydał za królów Aragonii i Nawarry. Nie ma jednak żadnych źródeł potwierdzających to zdarzenie, pewne jest jednak, że córki Cyda nigdy nie były zamężne z hrabiami z Carrion.
Dopiero w 2014, za ostatnim pobytem byłam w klasztorze i obejrzałam bardzo stare sarkofagi hrabiów.
W średniowieczu Carrion de los Condes było bardzo zamożnym miastem. Odbywały się tam ważne sejmy i synody. Alfonso VII zwołał tu nawet kortezy. Dla pielgrzymów zbudowało aż 12 schronisk. W okresie swej największej świetności w XII wieku miasto posiadało 12 tysięcy mieszkańców, 10 tysięcy więcej niż ówczesny Madryt. Obecnie liczy zaledwie 2.500 mieszkańców. Było miastem handlu i rzemiosła, co można zobaczyć na wspaniałych archiwoltach kościoła Santiago, gdzie przedstawieni są głównie rzemieślnicy i kupcy.
Gdy już jestem przy kościele pod wezwaniem Santiago (św. Jakuba) to z pierwszego pobytu w Carrion, on właśnie zrobił na mnie największe wrażenie a ściśle mówiąc jego romański fryz nad wejściem na fasadzie od strony ulicy. Przedstawiony jest na nim tronujący Chrystus w mandorli z gwiazd a towarzyszą mu symbole czterech ewangelistów. Jest to popularne przedstawienie na portalach romańskich a jednak ten wydaje się być niepowtarzalny. Pantokrator jest naprawdę mocarnym cesarzem mimo bosych stóp.
Kościół Santiago jest jednym z wielu kościołów w Carrion. Jak chyba żaden inny doznał on wielkich zniszczeń. Gdy 1811 roku wojska Napoleona wkroczyły do miasta. W kościele znajdował się skład broni. Żeby broń nie dostała się w ręce wroga, mieszkańcy podpalili kościół. W wyniku pożaru zawaliło się sklepienie. Po naprawie dachu i wybieleniu ścian kościół znowu pełnił swą funkcję. W 1970 roku go zamknięto. Potem weszli konserwatorzy. Odsłonili kamień i to wszystko co jeszcze zachowało się z okresu romańskiego i gotyckiego. W 1993 otworzono w nim muzeum parafialne: zabytki ściągnięto okolicznych kościołów. Najwspanialszym jednak zabytkiem jest fryz romański na zewnątrz kościoła.
Wielokrotnie nocowałam Carrion. Po raz pierwszy w 1993 w schronisku parafialnym przy kościele Santa Maria w centrum miasta. Pamiętam, że hospitalera, siostra zakonna, po wbiciu stempla do credencial, każdego pielgrzyma wysyłała najpierw pod prysznic, zanim wpuściła go do dormitorium.
Osobistości Carrion
Chyba dopiero w 2009 zwróciłam uwagę, że na Calle Santa Maria jest popiersie mężczyzny w brązie o ciekawym nakryciu głowy. Przeczytałam napis: VI-Centenario del Nacimiento del Marques de Santillana 1398-1998. Kim był ten markiz o pociągłej, inteligentnej twarzy i szeroko otwartych oczach. Nie czekałam długo na odpowiedź. Na pobliskim domu była tablica z napisem: Aqui nacio el caudillo cristiano prudente Conejero e insigne literato D. Inigo Lopez de Mendoza de Santillana 19 agosto 1398. Należał do jednego z najznakomitszych rodów kastylijskiej szlachty – rodu Mendozów. Był dowódcą i walczył Maurami, roztropnie doradzał królowi Juanowi II i był wybitnym pisarzem i tłumaczem.
Jednym słowem” łączył działalność rycerską z działalnością na niwie literackiej”. A ta niwa była ogromna. Markizowi de Santilana zawdzięczano bezpośrednio, lub też pośrednio jego wpływowi, tłumaczenie na hiszpański i rozpowszechnienie Iliady, Fedona, Eneidy, Metamorfoz Owidiusza, Tragedii Seneki, Boskiej Komedii i dzieł Cycerona i Boccaccia, jak też Ewangelii i innych starożytnych tekstów religijnych. Znał literatury: prowansalską, francuską, włoską, galicyjską i katalońską, i nakreślił krótkie ich dzieje, dołączając literaturę kastylijską we wstępie. Jego córka Mencia de Mendoza pochowana jest razem z mężem Pedro Fernández de Velasco y Manrique de Lara w katedrze w Burgos w Capilla del Condestable. O ich cudownym nagrobku wspominałam wcześniej. Wykonał go jeden najwspanialszych rzeźbiarzy hiszpańskich Filipe Vigarny w 1492. Syn Santillany został słynnym kardynałem (Mendoza)
Pomnika w brązie doczekał się także się urodzony w 1552 r. w Carrion dominikanin i sinolog Miguel de Benavides y Añoza. W 1586 roku udał się na Filipiny. W Manili założył Uniwersytet Świętego Tomasza. Napisał gramatykę w języku chińskim. Został biskupem Nowej Segowii, a później arcybiskupem Manili, gdzie zmarł 1606. Jego pomnik znajduje się przy kościele San André. Oglądałam go strugach deszczu, gdy czekałam na mszę w kościele.
Sto lat przed markizem Santillaną urodził się, poeta żydowskiego pochodzenia Santob (ok.1290-1356). Ułożył on w latach 1355 – 1360 przypowieści moralne, czyli rady dla króla zadedykowane Piotrowi I Okrutnemu. Uważa się, że Santob jest „pierwszym wypadkiem autentycznej wypowiedzi lirycznej w języku hiszpańskim, pierwszym, który poetyzuje piękno kwiatów w oparciu o czysto osobiste odczucie i pierwszym, u którego poezja nabiera intelektualnego sensu i filozoficznego tonu”.
W Carrion de los Condes urodził się też w 1511 roku Don Luis de Velasco, Marqués de Salinas drugi vice król Nowej Hiszpanii, który zmarł 1564 w Mexico-City.
Carrion, 22 listopada 2014, sobota
Carrion. 16.36 W klasztorze San Zoilo, turystów jest niewielu. Obejrzałam renesansowe krużganki, a w kościele grobowce, między innymi hrabiów Banu Gómez. Największą radość sprawił kapitel z XI wieku eksponowany w szeregu innych kapiteli, na którym przedstawionych jest dwóch muzyków a jeden z nich gra na czterostrunnym rebeku
Hrabiowie Banu Gómez
Przewodnik z XII wieku Liber Sancti Jacobi sławi miasto jako bogate w chleb i wino. Jak już wspomniałam w średniowieczu właścicielami Carrion byli hrabiowie Banu Gómez, potężna rodzina arystokratyczna. Utrzymywali bliskie kontakty z kalifami Kordoby, królami Kastylii i władcami Leónu zajmowali ważne stanowiska na dworze Alfonsa VI. Jeden z nich Gómez Dia i jego żona Teresa Pelaez (wnuczka Bermudo II) założyli w Carrion w 1077 benedyktyński klasztor sprowadzając jednocześnie mnichów benedyktyńskich z francuskiego Cluny.
Historia klasztoru San Zoilo w Carrion
Wcześniej (przed 948) były już tutaj założone fundamenty pod klasztor Jana Chrzciciela, ale zmieniono to wezwanie, gdy jeden z Gómezów odzyskał od muzułmanów w Kordobie relikwie San Zoilo, które do dziś są przechowywane w klasztorze. Po raz drugi już spotykam się na Camino z tym świętym. Wspominałam o nim w Sansol, gdzie nie tylko kościół, ale i miejscowość wzięła od niego nazwę.
Klasztor San Zoilo musiał rozwijać się wspaniale, skoro pod koniec listopada 1219 Księżniczka Beatriz de Suabia, wnuczka cesarza Konstantynopola, poślubiła w nim Ferdynanda III. Byli to rodzice jednego z moich ulubionych królów Alfonso X el Sabio (Mądrego), tego od Cantigas. Ich szczątki spoczywają w kaplicy królewskiej w Sewilli. Klasztor przechodził różne koleje losu. Ostatecznie po gruntownej restauracji klasztoru powstał tu w 1992 roku hotel. Mieści się tu też Centrum Badań Pielgrzymstwa z obszerną biblioteką posiadającą wszystkie przewodniki pielgrzymkowe świata i książki na ten temat. Jest tu też kopia Codexu Calixtinusa.
Klasztor znajduje się dzisiaj u wylotu miasta. Można powiedzieć, że miasteczko ciągnie się od klasztoru Santa Clara do klasztoru San Zoilo jedną ulicą przerywaną kilkoma placami.
Pamiętam jak w jego pobliżu siedziałam na skwerku patrząc na jego barokową fasadę, nic nie wiedząc o jego bogatej historii. Ale gdybym miała tam jeszcze kiedyś wejść do środka to przede wszystkim dla tego muzyka w tunice, który smyczkiem dotyka czterostrunnego instrumentu.
Albergue sióstr Caridad
Albergue sióstr Caridad, tych samych, do których nie dotarłam na mszę w Rabé de Calzada. Nigdy wcześniej tu nie nocowałam. Widać, że siostry są dobrze przygotowane na przyjęcie dużej liczby pielgrzymów. Kilka sal z łóżkami parterowymi. Sale mają nazwy kontynentów. Moja nazywa się „Ameryka”. Wszystkie łóżka są już zajęte. Mam zepsutą ładowarkę do smartfona, czeka mnie nerwowa noc, bo robię w nim notatki.
23 listopada 2014 niedziela
Źle spałam, było mi zimno. Poznałam Fleur z Holandii – ładna szczupła blondynka, 32 lata. Spotkałyśmy się w kuchni. Patrzyłam jak przygotowuje swój posiłek i próbowałam domyśleć się według jakiego kodu żywieniowego. Była uczulona na gluten
Postanowiłam zostać tutaj jeszcze jedną noc. Okazało się, że Fleur też. Padał deszcz, była niedziela. Wyszłam, żeby obejrzeć kościoły, bo na pewno będą otwarte. Zaczęłam od klarysek. Chciałam w końcu zobaczyć dokładniej „Pietę” słynnego w Hiszpanii rzeźbiarza barokowego Gregorio Fernándeza 1576-1636. Wspominałam już o nim w Logroño, gdzie w katedrze jest jego piękna „Immaculata”.
U klarysek
Byłam pierwsza. Tyłem do kraty siedział już ksiądz. Klaryski się modliły. Siadłam przy „Piecie”. Była w bocznej kaplicy, za kratą i trudno było na nią zerkać a tym bardziej zrobić zdjęcie. Z tyłu za kratą siedziały klaryski a mnie się wydawało, że czuję ich oddech na plecach. Mimo, że msza się jeszcze nie rozpoczęła krępowałam się wyciągnąć aparat. Fotografowanie w większości kościołów jest zakazane. O 9-ej przyszło kilka osób. Po mszy udało mi się zrobić zdjęcie „Piety” zanim szybko wygaszono wszystkie światła.
Matka Boska z sercem przebitym siedmiu sztyletami, wznosi ręce i oczy do nieba, jakby nie chciała mieć nic wspólnego z martwym ciałem Chrystusa, którego prawa ręka przerzucona jest bezwładnie przez jej kolano. Miejsce drugiego kolana wypełnia na wpół leżące ciało muskularnego Chrystusa, ma otwarte oczy i usta jakby chciał coś powiedzieć. Z widocznych ran spływa krew.
Albergue w Monasterio Santa Clara
W Monasterio de Santa Clara zakonnice prowadzą także schronisko dla pielgrzymów. Wchodzi się do niego przez typowe kastylijskie patio. Nocowałam tam w 2010 roku i pamiętam, że długo nie mogłam zmrużyć oka. W małych pomieszczeniach, stało łóżko przy łóżku a ściany były wykafelkowane pod sam sufit jak w rzeźni. Gdy pokój się zapełnił, od samego oddychania woda ściekała po ścianach. Spał też wtedy Jose z Malagi i Julio z Burgos, których poznałam wcześniej. Spotkali się na drodze i od jakiegoś czasu szli razem. Wyglądali jak Pat i Patachon. Julio wysoki, gruby i bardzo gadatliwy, a Jose cichutki, drobny i skromny. Julio już w Hornillos uprzedzał, że bardzo chrapie. I nie kłamał.
Zasnęłam nad ranem. Przed ósmą zbudził mnie sprzątacz, który z hałasem wtargnął do pokoju. Byłam ostatnia. Wiedziałam, że powinnam do ósmej opuścić albergue, ale w listopadzie o ósmej jest jeszcze ciemno i wiele schronisk nie trzyma się zbyt rygorystycznie przepisów. Od tamtej pory omijałam albergue klarysek.
Santa Maria del Camino
Po mszy u klarysek poszłam do kościoła Santa Maria del Camino.. Grała z taśmy muzyka. Oświetlone było tylko tabernakulum w ołtarzu z sześcioma złotymi kręconymi kolumnami. Usiadłam w ławce i słuchałam muzyki. Najbardziej lubię kościoły, gdy są puste. Wtedy czuję naprawdę cudowność miejsca. Powoli oswoiłam się z mrokiem i widziałam coraz więcej.
W portalu pod portykiem przedstawiony jest Samson, Karol Wielki i Trzej Królowie. Archiwoltę zdobią bardzo już nadszarpnięte czasem postaci rzemieślników. Podtrzymuje ją też z każdej strony para głów byków.
Legenda o bykach
Stara legenda mówi, że za czasów, kiedy panowali Maurowie, musiano im płacić każdej wiosny haracz w postaci 100 dziewic. Carrion musiało oddać cztery dziewice. Gdy pewnego wiosennego dnia Maurowie przybyli po swój haracz rozjuszone stado czterech byków popędziło w ich kierunku tak, że Maurom nie zostało nic innego jak wziąć nogi za pas. Nigdy już nie wrócili do Carrion i do tego haniebnego żądania. Na tę pamiątkę umieszczono byki na portalu kościoła.
Dowiedziałam się, że w kościele San Andrés jest msza o 12.00. Przedtem poszłam zobaczyć jeszcze kościół Belén położony wyżej. Był zamknięty, ale mogłam stamtąd podziwiać piękny widok na rzekę Carrion, na której hrabiowie Gomez zbudowali most. Gomezowie zbudowali także schronisko dla pielgrzymów. Nic więc dziwnego, że nazwa miasta ma tych hrabiów w swej nazwie.
Padało mocno i nie mogłam robić zdjęć. Wróciłam do San Andrés. Przed mszą miałam kilka minut, żeby obejrzeć kościół. Jest halowy i ogromny, największy z tych jakie widziałam w Carrion. Przy jego wielkości ołtarz główny wydawał się zbyt mały. W centrum św. Andrzej, łatwo go poznać po charakterystycznym krzyżu, który nawet nosi jego imię. Msza była śpiewana, uroczysta jak w San Juan w Estelli. Dużo ludzi. Widać, że jest to główna świątynia miejska.
Po wyjściu z kościoła nadal padało. Zrobiłam zakupy i wróciłam do Albergue.
Zrobiłam pranie biorąc ciepłą wodę z kuchni i płyn do naczyń. Polaru nie prałam od wyjazdu a spodnie ostatni raz w Silos. To było zaledwie tydzień temu a mnie się wydaje, że minęły wieki.
Znowu w Santa Maria
Poszłam jeszcze wieczorną mszę do Santa Maria, mogę do tego kościoła, chodzić nieustannie. Ksiądz długo mówił go dzieci w pierwszych rzędach i po ich minach widać było, że trochę przynudzał.
Na obrazie barokowym z przedstawieniem Świętej Rodziny, przy Marii jest koszyk z robótkami, piesek i nożyczki. Zainteresowały mnie te nożyczki, które choć umieszczone w prawym dolnym rogu są bardzo wyeksponowane. Dopiero, gdy chciałam im zrobić zdjęcie zauważyłam, że przy ostrzach jest przecięta nić. A więc i w tej domowej scence zawarte jest przesłanie: memento mori
Już się niepokoiłem że nie ma kolejnego odcinka…..