9.10.2014. W autobusie do Somport. 8.24. Zostawiłam trochę rzeczy w schronisku w Jace, do którego za dwa dni powinnam wrócić. To miłe uczucie mieć lżejszy plecak. Nadal nie pada więc jest nadzieja na piękne widoki w Pirenejach, na które się cieszę ponieważ nie znam tego odcinka drogi. Autobus, który powinien mnie dowieźć na przełęcz Somport gdzie zaczyna się Camino Aragonés powinien już ruszać, ale mu się nie śpieszy. Liczy może na więcej pasażerów.. Oprócz mnie jest chyba tylko cztery osoby.
Początek pielgrzymki na Camino Aragonés
Godz.9.44. Wysiadam z autobusu sama. Reszta osób wysiadła po drodze. Wieje silny wiatr a na przełęczy nie ma żywej duszy. Tego się nie spodziewałam i czuję się na tym pustym wygwizdowie dosyć nieswojo. Schronisko górskie nieczynne od 1 października. Nie czynny jest też bar i sklep. Nie będę, więc miała pieczątki w credencialu[1]. Po stronie francuskiej też pusto.
Jak iść dalej?
Nie miałam pojęcia jak iść dalej. W końcu na tej przełęczy widmo pojawił się pierwszy samochód. Zatrzymałam go. Kierowca wiedział, gdzie zaczyna się Camino Aragonés . Sama długo bym szukała, choć powinnam była się domyśleć, że droga musi się zaczynać przy schronisku. To przez ten wiatr, który wywiał z głowy myślenie. Na szczęście pomógł miły kierowca.
Rzeka Aragón
Zostałam sama z krzewami, skałami i płynącym wartko strumieniem i tak było do samej Jaki. Na razie nie pada, zimny wiatr muska mi twarz. W dole huczy rzeka Aragón a koło mnie szumią strumyki, które do niej spływają.
Zdjęłam plecak i usiadłam na kamieniu. Nigdy tu nie byłam i chciałam się nacieszyć górskim widokiem, jakby przeczuwając, że ta idylla szybko się skończy.
Ruiny Monasterio Hospital de Santa Cristina
Przy ruinach Monasterio Hospital de Santa Cristina de Somport zaczęło padać. To zaledwie kilometr od przełęczy., sam początek Camino Aragonés, do Santiago 857 km. W zasadzie to nie ruina tylko zaznaczony zarys murów, który kiedyś był schroniskiem zakonnym św. Krystyny. Było to schronisko dla pielgrzymów, które wedle Codex Calixtinus z 1130 r. należało do najważniejszych dla ruchu pątniczego chrześcijańskiej Europy. Zgromadzenie zakonne oraz prowadzone przez nie szpital i schronisko powstały w XI wieku i rozwijało się dzięki królowi aragońskiemu Sanchowi Ramirezowi i hrabiemu Béarn.
Wielkie osiedle
Za tymi ruinami jest wielkie osiedle, chyba dla przyjeżdżających w zimie narciarzy. Śniegu nie ma więc jest puste i wygląda bardzo smutno. Za to wody jest teraz pod dostatkiem. Deszcz dźwięczy w mi uszach, ale jest pięknie. Trudno to jednak wytłumaczyć mojemu aparatowi, który deszczu wyraźnie nie lubi, i nie ułatwia mi robienie zdjęć. Nie chce się zamoczyć i basta. Muszę go jakoś przekonać, może grzecznie poprosić, bo bardzo chcę mieć kilka fotek z tego nowego dla mnie odcinka Camino Aragonés,
Cały czas towarzyszy mi rzeka
Jej wody zachowują się coraz gwałtowniej. Idę w to dół to w górę, ale tendencja jest w dół. W kilku miejscach przez strumienie przerzucone są drewniane mosty. Góry w chmurach, chmury w górach a pod stopami mokre kamienie. Muszę bardzo uważać na chorą nogę. Droga jest miejscami bardzo śliska.
Dworzec w Canfranc Estation na Camino Aragonés
Ten wielki dworzec ma długości 241 metrów. W roku 1928 był największym w Europie a w Hiszpanii jest nim do dziś. Kręcili tu film „Doktora Żiwago” z Julie Christie i Omarem Sharifem. Próbuję sobie przypomnieć, bo widziałam ten film. Projektantem był mało znany inżynier Hiszpan Fernando Ramirez de Dempierre. Zbudowany zaledwie w cztery lata, miał trzy kondygnacje, niewiarygodną liczbę około 150 drzwi i „więcej okien niż dni w roku “. Mieściły się w nim obok biur instytucji kolejowych i celnych, restauracje, bary, a nawet hotel.
Marzę o gorącej zupie
Leje coraz mocniej. Albergue jest jeszcze zamknięte, to nawet dobrze, bo nie mam ochoty, żeby już w południe zatrzymać na nocleg. Gdyby było słońce to może bym się nawet skusiła nocleg by wykorzystać czas na spacery po nieznanej mi okolicy. Podczas deszczu wolę jednak iść niż siedzieć w schronisku na dodatek zapewne zupełnie sama.
Weszłam do baru Casa Flores. 12.12. Jestem już trzy godziny w drodze a przeszłam dopiero 8 km. Przez pierwsze kilometry ziemia była czerwona podobnie jak wzburzona rzeka.
Aragón w porównaniu z moją ukochaną rzeką Odrą jest czterokrotnie krótszy, ale bez porównania gwałtowniejszy. Co mnie dziś czeka? Trudno cokolwiek dokładnie przewidzieć w taką pogodę. Zjadłam bardzo dobrą zupę cebulową z dużą ilością chleba i popiłam białym winem. Z okna widzę, że przestało padać, ale nie wygląda przyjaźnie. Znowu nadciąga czarna chmura.
Właścicielka baru uśmiecha się do mnie, widać, że sprawiłam jej przyjemność chwaląc zupę. Mam ochraniacze na kolanach i lewej stopie. Prawa też się domaga, ale dla niej zabrakło. Na razie jest dobrze. 12.42. Trochę się zagrzeję i podsuszę i pójdę dalej.
Niebo nie szczędzi mi wody
Podczas moich wielokrotnych wędrówek do Santiago bywały takie ulewy, które nie chciały przeminąć przez kilka godzin. Nawet najlepsze nieprzemakalne poncho chroni przez dwie góra trzy godziny. Potem trzeba się pogodzić, że jest się mokrym od stóp do głów. Dobrze jest, gdy po drodze jest jakiś bar. Jednak w pogodę z silnym deszczem bary są tak pełne pielgrzymów, że nie ma wyjścia i trzeba iść dalej. Tym razem już po sezonie więc nie było pielgrzymów i nie było też żadnego baru. Można było czekać lub iść dalej.
Zdecydowałam się iść dalej, żeby nie zmarznąć.
W rzeczywistości pogoda nigdy nie jest tak straszna jak ta w wyobraźni. Wszystkie ścieżki zamieniły się w mniejsze lub większe strumienie, ale być w środku tego żywiołu wody daje poczucie jakieś atawistycznej radości. Trzeba się tylko poddać, zwolnić wyobraźnię na rzecz wyostrzenia wszystkich zmysłów.
Dominuje rzeka Aragón
To zupełnie inna droga przez Pireneje niż ta z Saint Jean Pied de Port do Roncesvalles. Bardziej dzika. Brak otwartych przestrzeni i dominuje rzeka. To od niej chyba wziął nazwę cały region w północno wschodniej Hiszpanii no i Camino Aragonés .Podczas deszczu rzeka przybiera różne kolory ziemi jak czerwony, brązowy, szary.
14.20. Na drodze do Canfranc Pueblo, pod mostkiem i wodospadem. Cudowny szum, gwałtowność i siła. Przez chwilę, nie pada. Korzystam i robię zdjęcia. Kilka razy przechodzę przez asfaltową szosę. Mijam zlaną deszczem Torre de Fusileros (Wieżę Strzelców) Za szosą dzika natura. Ścieżki kamieniste i błotne, dużo spływającej strugami wody.
Wzniesiono ją w miejscu XVI wiecznej Torre de Espelunca. Jedna z dwóch nowych strażnic, które miały osłaniać ukończoną w 1876 roku drogę wiodącą do granicznej przełęczy Somport. Ta niezwykła czterokondygnacyjna budowla na planie elipsy mieściła pomieszczenia dla 25 żołnierzy, kuchnię, punkt sanitarny, kwatery dowódców, piwnice i skład opałowy. Druga wieża nie dotrwała do naszych czasów, a Torre de Fusileros nadal stoi na swoim oryginalnym miejscu jedynie skutecznym protestom społecznym. Dziś mieści centrum informacji na temat historii regionu, przede wszystkim tunelu drogowego Somport. Obecnie trwają prace nad przywróceniem budynkowi dawnej świetności.
[1] Paszport pielgrzyma, w którym dokumentuje się drogę zbierając pieczęcie (sellos) w schroniskach, kościołach i barach itp.