Biskarette (Viscarret-Guerendiain) będzie mi się chyba zawsze kojarzyć z moją pierwszą samotną drogą przez Pireneje w 2002 roku. Pierwszą noc spędziłam wówczas w Saint Jean Pied de Port a następną zaplanowałam w Roncesvalles. Gdy weszłam na duży plac przed klasztorem zobaczyłam autobusy i niezliczoną ilość turystów nie mogłam uwierzyć, że w tym miejscu może być schronisko. Był to wielki kontrast z piękną i spokojną wówczas drogą przez Pireneje. Poszłam więc dalej za żółtą strzałką, sądząc, że schronisko musi być trochę dalej poza klasztorem i miasteczkiem.
Przeszłam Roncesvalles
Nie byłam zbytnio zmęczona i czułam nawet zadowolenie, że minęłam ten turystyczny tłum. Oddaliłam się chyba z pół godziny, ale schroniska nigdzie nie było. Nie chciałam się już wracać. Słońce prażyło całą siłą. Siadłam przy strumieniu zdjęłam buty i zamoczyłam w zimnej wodzie stopy a potem usiadłam w cieniu pod drzewami. Miałam już w nogach 30 km i dopiero wtedy poczułam zmęczenie. Na lewej pięcie i prawej kostce pojawił się pęcherz. Odpoczęłam trochę i ruszyłam dalej. Nikt mnie nie mijał w to upalne popołudnie.
Pensjonat w Biskarette w 2002
Do Biskarette, gdzie się w końcu zatrzymałam, szłam pięć godzin zamiast trzech jak przewiduje przewodnik. Po kąpieli, kiedy już leżałam w łóżku obolała, starałam się odtworzyć miniony dzień. Byłam na nogach więcej niż 15 godzin. Zdecydowanie za długo jak na pierwszy dzień i czternasto-kilowy ciężar na plecach. Na biodrach miałam wytartą do krwi skórę od pasów plecaka. Na buzi czerwone plamy od słońca. Drugi palec w prawej nodze podszedł krwią, musiałam widocznie stuknąć gdzieś o kamień. Z kolei duży w lewej był obtarty z góry od buta. Dlaczego minęłam Roncesvalles, na które się tak cieszyłam. Nie mogłam zrozumieć. Wystraszył mnie chyba tłum turystów.
Za pierwszym razem w 1993 roku wbiliśmy pieczątki do paszportów pielgrzymich i szybko poszliśmy dalej. Myślałam, że tym razem przenocuję i poznam klasztor. Czasami dzieją się trzeczy, które trudno zrozumieć.
Niedaleko Biskarette, zaczęłam iść szosą pod górę, która wydawała się bez końca. W dole jakaś kobieta domyśliła się, że pomyliłam drogę i próbowała mnie z niej zawrócić, wymachiwała rękami i krzyczała, ale ja nie domyśliłam się, że to o mnie chodzi. Dopiero gdy zaczęła się do mnie zbliżać zrozumiałam, że poszłam fałszywą drogą. Zeszła ze mną na dół z zaprowadziła do Biskarette i wskazała na jedyny chyba wówczas w Biskarette pensjonat. Zrobiłam niepotrzebnie dodatkowo kilometr pod górę i w dół, ale mogłam zrobić ich jeszcze więcej. Anioł Camino, pod postacią tej młodej o cygańskim wyglądzie kobiety ostrzegł mnie.
25 października 2014
11.44 Biskarette. Gdy doszłam do pensjonatu Węgrów w 2014, Barbara z mężem (zapomniałam jego imię) żegnali się w drzwiach z jakimś mężczyzną. Poznali mnie. Ucieszyłam się, że ich zastałam. Niestety, właśnie tej nocy wyjeżdżali na Węgry na trzy miesiące. Mój plan, że odpocznę u nich kilka dni spalił na panewce. Musiałam zdecydować się na drogi pensjonat albo na autostop do Pampeluny.
W zeszłym roku (2013) byłam w Biskarette około południa i nie zamierzałam iść dalej. Byłam zmęczona i bolało mnie kolano. Nadal nie było tam albergue dla pielgrzymów, ale powstało już kilka pensjonatów i hotel. Zapytałam się tamtejszej mieszkanki, który z pensjonatów jest najtańszy a ona wskazała mi świeżo odremontowany dom. Wita mnie tam serdecznie młoda, piękna dziewczyna o figurze modelki. Nazywa się Barbara i jest Węgierką.
Od wiosny 2013 zdecydowała się wraz z mężem prowadzić w Biskarrete pensjonat. Zna kilka języków. Dostałam dwuosobowy pokój na piętrze, z zastrzeżeniem, że mogę mieć lokatorkę, jeżeli zabrakłoby miejsc. Wybrałam sobie łóżko przy ścianie. Był też mały balkon, z którego roztaczał się piękny widok na łąki i pasące się na nich krowy.
Poza tym szafa, krzesło, stolik nocny. Pełny luksus. Nie byłam zbyt zmęczona, więc wyszłam do wioski, żeby zrobić kilka zdjęć. W tutejszym wielokrotnie przebudowanym kościele zachował się romański portal. Ciekawsze były stare, niektóre siedemnastowieczne domy z bramami z dużych kamiennych bloków często datowane.
Biskarette. Dom z 1739 roku. Biskarette. Dom z 1682
Po powrocie ze zwiedzania wioski poszłam pod prysznic i wyprałam rzeczy. W cenie pokoju była też kolacja i śniadanie.
Barbara i Terrence z Kaliforni
Przy kolacji poznałam małżeństwo z Kalifornii, oboje koło sześćdziesiątki, też szli do Santiago i mieli na przejście 60 dni, nie śpieszyli się, byli już jakiś czas w Hiszpanii. Opowiedziałam im o meandrach mojej obecnej drogi, że zwiedziłam kilka romańskich kościółków w okolicach Jaki w Alto Galego, że mam za sobą Camino Aragónes i że byłam już w Pampelunie. Gdy zapytali mnie co powinni zwiedzić w Pampelunie opowiedziałam im o wielkim wrażeniu jakie zrobiły na mnie romańskie kapitele w tamtejszym muzeum. Oni też byli w Aragonii, ale nie na drodze, tylko w pięknym parku w Torli. Ona nazywa się Barbara jak nasza gospodyni, a on Terrence, jest nauczycielem akademickim historii i podczas pielgrzymki rysuje.
Na drogę wybrał się ze szkicownikiem, który po zapełnieniu wysyła do siebie do Kalifornii. Największe wrażenie zrobił na nich fakt, że byłam na camino kilkanaście razy. Terrence prowadził notatnik, gdzie zapisywał ludzi poważnie zakręconych i uważał, że musi mnie tam koniecznie wpisać. Nie nocują w schroniskach, nie potrafią sobie nawet tego wyobrazić. Po przejściu dziennego etapu, chcą mieć swoją intymność. Widać było, że się lubią. Na kolację dostaliśmy zupę z cieciorki, na drugie meksykańską tortillę, wino i ciastko.
6.09.2013. Biskarette. Zbudziłam się o czwartej. Bolało mnie prawe kolano i stopy a właściwie całe nogi. Wczoraj na spacerze upadłam i miałam na udzie porządnego sińca. Około piątej zaczęło padać, ale szybko przestało. Nie mogłam już zasnąć, może dlatego, że chciałam nacieszyć luksusem. Byłam sama w pokoju, miałam wygodne łóżko i otwarte okno!! Potrafiłam to docenić po nieprzespanej nocy z powodu chrapiącego grubasa w Roncesvalles. Dalej nie będzie już tak wspaniale, bo nie stać mnie na hotele i pensjonaty.
Wracam do 25.11.2014
Nie było sensu zostawać w Biskarette na jedną noc i płacić za drogi hotel. Postanowiłam łapać stopa do Pampeluny. Bałam się o biodro. Chciałam zrobić prześwietlenie biodra, by być pewna, że mogę kontynuować drogę. Gdyby było coś z endoprotezą, to musiałabym wrócić do domu. Po 30 minutach stania na szosie zatrzymał się w końcu samochód z młodą parą – Sarą i Dejo. Ona zapytała, gdzie chcę jechać, a ja, że na pogotowie w Pampelunie. Dejo wrzuca mój plecak i kijki do bagażnika i po niespełna godzinie ląduję na pogotowiu. Sara i Dejo, dziękuję, niech Wam Bóg wynagrodzi
Pampeluna. Pogotowie
Pampeluna. Pogotowie 13.05. Czekam w kolejce na prześwietlenie biodra. Jestem ciekawa i niespokojna. 13.30. Czekam nadal, tylko w innej sali, gdzie jest dużo więcej ludzi. Jestem trzydziesta. Jeżeli dobrze zrozumiałam to przyjmują nie według kolejki tylko według powagi przypadku. Jestem ciekawa jaki jest mój, na pewno nie na tyle poważny, żeby wejść szybko do lekarza.
Pampeluna. Na pogotowiu. 13.54. Nadal czekam. Pogoda cudowna, już rano świeciło słońce. 14.12. Czekam nadal na zdjęcie rentgenowskie. Chce wierzyć, że dobrze zrozumieli, o co mi chodzi. Ludzi jest coraz mniej. Więc może się doczekam się przed trzecią.
Pampeluna. Na pogotowiu. Byłam optymistką, gdy myślałam, że uda się do 15-ej. Jest już 15.30.
16.35. Zrobili mi wreszcie prześwietlenie, teraz czekam na wynik. Moje przypuszczenie, że poczekam do 19-ej może być realne. Wyszłam po 16-ej
Pampeluna. Albergue
Pampeluna. Albergue. Chyba według zmienionego czasu jest siódma. Czyli rano szybciej będzie jasno, ale wieczory za to krótsze. Albergue 9€. Wczoraj była tu jakaś banda, chyba rowerzyści, którzy rozrabiali do północy. Po przyjściu z pogotowia położyłam się do łóżka, nie wyszłam na ani kolację, ani na mszę. Jednak to nie kości tylko zapalenie mięśni. To znacznie lepiej, chociaż boleśnie. Muszę dużo odpoczywać. Nade mną śpi Czech z Liberca i szedł stamtąd prawie trzy miesiące. Wszyscy wstają i pakują do drogi. Mogę zostać jeszcze jedną noc, ale rano muszę wyjść z innymi. Plecak mogę zostawić w szafce. Bo jak jest miejsce w albergue to nie ma problemu, żeby przydłużyć pobyt o jedną noc.
Pampeluna, San Nicola
Pampeluna. Iglesia San Nicola. Chyba zostanę tu na mszy. Mój zegarek w komórce przestawił się automatycznie na nowy czas, ale mu nie zaufałam. Wyszłam godzinę za wcześnie o siódmej. Mogłam godzinę dłużej pospać. Na dworze było jeszcze ciemno i chłodno, obeszłam katedrę, i pobliskie uliczki. Zobaczyłam Pampelunę jakiej nie znałam. Przestałam żałować, że bo dobrowolnie nie wyszłabym po ciemku a nastrój niesamowity. Myślę sobie, że gdy nie droga, nie wiedziałabym, jak wygląda noc w mieście ani w polu. Ulice puste oświetlone delikatnie latarniami. Sklepy, urzędy i bary zamknięte. Chciałam zjeść śniadanie. Dopiero o dziewiątej w przy informacji turystycznej wypiłam kawę i zjadłam dwa croissanty.
10.00. Jestem na mszy w San Nicola, wybrałam ten kościół z myślą o Monice. Chyba pierwszy raz widzę go w środku. Jego początki sięgają XII wieku i to widać po obronnym charakterze. W środku kilka barokowych ołtarzy i mnóstwo świętych. Jest przede wszystkich patron kościoła św. Mikołaj. Święta Łucja patrzy niewidzącymi oczami w górę a ja razem z nią. Na mszy jest około 30 osób, ale ciągle dochodzą.
Znowu w muzeum
Około pierwszej wchodzę do Museo Navarra. Dla jubilados gratis. Są tam rzeczy, których ciągle nie mam dość jak te romańskie kapitele. Przenoszą mnie one do innego świata. Czasami myślę, że to dobrze, że zostały wyrwane z dawnego kontekstu. Mogę je oglądać z bliska, tak blisko jak nigdy nie byłoby to możliwe, gdy były częścią większej budowli. W sali z freskami średniowiecznymi znalazłam na nich kilka instrumentów muzycznych między innymi te, które lubię najbardziej, czyli fidlę i rebeka.