Artieda była nastepnym celem po wyjściu z Arrés. Dosyć szybko zrobiłam przerwę na odpoczynek przy stole z ławami. Przybyło na drodze sporo takich miejsc, gdzie można odpocząć. Zanosiło się na deszcz.
Między Arrés a Artieda
Między Arrés a Artieda nie ma miejscowości przy samej drodze. 12.25. Troszkę popadało, ale chwilami wychodziło słońce.
Zrobiłam znowu przerwę nad potokiem przy drewnianym moście. Zostały mi jeszcze orzechy z wczoraj. Cudownie jest się nie śpieszyć, słuchać szumu wody i śpiewu ptaków. W słońcu ciepło, ale wiatr jest bardzo zimny.
Mianos por la fuente
14.54. Mianos. To nie był dobry pomysł, że poszłam za napisem Mianos por la fuente Obszczekana przez psy zobaczyłam następny do drogowskaz Mianos 1 km. Zaryzykowałam. Droga asfaltowa doprowadziła do ścieżki idącej mocno pod górę, w tym momencie ode chciało mi się Mianos i wróciłam się. Miałam w nogach niepotrzebnie dodatkowo 2 km albo i więcej. Pomysł, żeby odwiedzić Mianos powstał już w zeszłym roku, gdy zobaczyłam drogowskaz, że do wioski jest tylko 700 m, ale teraz coś mnie podkusiło, żeby pójść por la Fuente. W zeszłym roku dałam się skusić wiosce Martés 1.1 km z drogi
Notatki z 30.08.2013
Wyszłam z Arrés o ósmej, najpierw w dół, potem polami z widokiem na Berdún.
Szłam spacerkiem. Postanowiłam nie trzymać się ściśle planu i zobaczyć to, na co mam ochotę i czego nie widziałam. Zboczyłam z drogi dla kościółka i starych casas w Martés. Pogoda bez chmurki, jeszcze jest dobrze, upał przyjdzie później, wioska senna, stare kamienne domy.
Siedzę w chłodzie portyku gotyckiego kościoła, który jest zamknięty.
Zjadłam chleb z Santa Cilia i dzisiaj smakował mi najbardziej. Rozsmarowałam na nim banana, którego dostałam w Arrés, świetna kombinacja, ale i chleb świetny z prawdziwej piekarni – panaderia artesano. Po trzech dniach nadal smaczny. Teraz przejdę się po pueblo. Fuente 100 m od wioski. Woda zimna, dobra a obok studni rosło drzewo figowe. Trzy dojrzałe figi na wyciągnięcie ręki. Pierwsze dojrzałe figi i chyba jedyne, bo jeszcze chyba na nie za wcześnie, szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia. Jeżyny, pełno ich, ale nie są smaczne, może za dużo słońca im szkodzi. Przed 12.00 wyszłam z Martés. Zaczęło być upalnie.
Artieda. Droga Droga do Artiedy Artieda. Widok z drogi
Ten krajobraz to wielka dolina otoczona górami, od czasu do czasu wzgórza, niektóre z warownym wioskami takie jak Arrés, Martés i Artieda, w której jestem teraz.
Chciałam bardzo dojść jeszcze pięknie położonej wioski Mianos, ale zrezygnowałam. I tak to jest z planami. Wioska była zasięgu kilkuset metrów, a jednak sił nie starczyło. No cóż trzeba się pogodzić, że jestem starszą panią po przejściach, z nadszarpniętym zdrowiem.
Artieda. 13 października 2014, poniedziałek
Artieda. Albergue nad restauracją, na piętrze, z okna piękny widok na okolicę.
Czteroosobowy pokój ma dwa piętrowe łóżka. Leżę na wygodnym łóżku po prysznicu i czekam na kolację. Są ze mną w pokoju Karin z Austrii i Pilar Hiszpanka z Saragossy, bardzo sympatyczna. Doceniam wygodę łóżka po Arrés.
Pogoda: dzisiaj udało się bez deszczu trochę pokropiło. Byłam z Karin już we wiosce na spacerze.
Artieda. Uliczka Artieda. Kościół św. Marcina
Artieda. Wspomnienia z 2011
2011 Po przyjściu do albergue poszłam pod prysznic i zauważyłam, że nie mam szamponu. Zapytałam Hiszpana z mojego pokoju czy nie mógłby mi pożyczyć. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam, że daje mi mój szampon, który zostawiłam w Santa Cilia, kiedy to ostatni raz myłam głowę. Byłam pewna, że jest mój, bo był w specjalnej buteleczce i używam zamiast szamponu specjalnego płynnego mydła. Oddałam mu z powrotem bez komentarza.
Na dole w albergue siedział Johann
Był przede mną i chyba nie znalazł nikogo do słuchania, bo ucieszył się na mój widok i zaprosił mnie pobliskiego do baru na wino. Powiedział, że musi jeszcze pójść do pokoju, więc poszłam do baru i kupiłam butelkę wina i orzeszki.
Gdy przyszedł Johann, wynieśliśmy z baru dwa krzesła na zewnątrz. Johann mówił o wszystkim i o niczym, w każdym razie niczego istotnego nie pamiętam, poza tym, że urodził się w 1941 i idzie tylko do Puente la Reina, gdzie łączy się droga aragońska z francuską.
Po jakimś czasie przenieśliśmy się na ławkę, z której roztaczał się piękny widok na dolinę. Pogoda była wspaniała. Johann krytykował moje zdjęcia i dał mi wskazówkę jak zrobić zdjęcia efektowniejsze. Słuchałam z zainteresowaniem, bo fotografuję po amatorsku. Pod koniec jeszcze raz zmieniliśmy miejsce i usiedliśmy na trawie pod murami, które chroniły nas od wiatru i skąd był piękny widok na zachód słońca.
Johann oddał mi wielką przysłygę
Następnego dnia Johann oddał mi wielką przysługę. Około 3-ej w nocy zaczął się tarabanić Hiszpan ten od szamponu najpierw w łazience a potem w sieni z butami. Ponieważ nie mogłam spać sprawdziłam, czy mam portmonetkę. Nie było jej w kieszeni kurtki. Ostatni raz miałam ją przy płaceniu w barze za wino. Byłam pewna, że portmonetka wypadła mi z kieszeni, gdy siedzieliśmy (Johann i ja) przy murze i patrzyliśmy w gwiaździste niebo. Wiedziałam, że sama nie znajdę tego miejsca.
Johann zbudził się również, więc powiedziałam mu o portmonetce. Wstał natychmiast wziął latarkę i poszedł ze mną tam, gdzie siedzieliśmy. Była. Miałam w niej 30 euro, ale ucieszyłam się jakby to było 300. Byłam wdzięczna Johannowi, że bez marudzenia wstał z łóżka z chęcią udzielenia mi pomocy. Widziałam go przy śniadaniu po raz ostatni.
Artieda 2013
W zeszłym roku 2013, w tym samym pokoju, byłam razem z Lucią, Barbarą i Irene dwunastoletnią córką Lucii. Byłam z nimi też w Santa Cilia, kiedy mała tak mocno chrapała. W Arrés spały w innym pokoju. W Artieda były przede mną i zatrzymały dla mnie łóżko na dole. Podejrzewały, że tam się zatrzymam. Byłam wzruszona, że pomyślały o mnie, bo schronisko było przepełnione. Mieszkały w Madrycie. Bardzo miłe dziewczyny. Irene zaczynała szkołę 9 września, musiały więc wracać na dniach.
Kościół św. Marcina
18.34. Artieda. Widziałam już kościół od wewnątrz, ale nigdy nie mam dosyć. Namówiłam więc Karin, żeby obejrzała ze mną pueblo. Spotkałyśmy kobietę, która powiedziała nam, że klucz ma stary, przygłuchy Angel, który mieszka w dużym domu pod jedynką. Trzeba długo i cierpliwie dzwonić. Przypomniałam sobie, że w zeszłym roku, też on otwierał. Zadzwoniłam, wyjrzał przez okno, a potem zszedł do nas.
Kościół, jak większość na drodze romański zbudowany pod koniec XII wieku, a XIV i XVI przebudowany. Sklepienie kolebkowe pokryto wówczas gwiaździstym. W renesansowym ołtarzu głównym święty Marcin, patron kościoła.
Nad Marcinem św. Rodzina (Józef jako zwykły cieśla przy codziennej pracy). Dwie święte, z prawej Barbara, a z lewej święta z psem. Nie znałam jej. Chciałam dowiedzieć się od Angela, ale nie udało mi się z nim dogadać, był głuchy. W bocznej kaplicy figura Virgen del Pilar i trzech innych świętych. Stara chrzcielnica kwadratowa, w bocznym przejściu jak w Arrés.
W kaplicy z lewej strony ołtarz renesansowy z Madonną z Dzieciątkiem, inni święci i czterech ewangelistów oraz sceny Zwiastowania i Nawiedzenia. Angel odczekał aż wrzucimy do koszyka, co łaska i zamknął kościół.
Domy, podobnie jak w innych miasteczkach w tym regionie, mają przeważnie łukowe bramy z grubych ciosów. Na balkonach wywieszone flagi z napisem „Yesa no”. Zaczęło kropić i Karin poszła do albergue a ja do tawerny na darmowe wifi.
14 października, wtorek 2014
Artieda. Nie było pięknej rozgwieżdżonej nocy ani księżyca w nowiu jak w zeszłym roku.
9.49. Wychodzę ostatnia. Karin i Pilar są już od pół godziny w drodze.